sobota, 29 grudnia 2018

Refleksy #23


        Koniec roku jakiś taki nie poskładany. Nawet ten wpis, refleks nieparzysty, pojawia się na koniec roku z przyzwoitości bardziej niż wewnętrznej silnej potrzeby. Nowa świąteczna tradycja rodzinnego seansu w kinie wzięła w łeb, z prostej przyczyny braku odpowiedniego na taka okazję filmu. Peter Jacskon ani starwarsowa franczyza byli nieobecni a inne tytuły nie stały się konkurencją dla świątecznego stołu. Nawet grudniowy wypad na śródziemnomorską wyspę, pomimo odpowiednich dawek słońca, wody i urody obcej ziemi, nie przyniósł spodziewanego ukojenia. I nie rokuje, że podobne pomysły zagoszczą trwale w naszym kalendarzu. 
         W lekturach duża przypadkowość, która również nie sprzyjała odkryciu czegoś wyjątkowego. Może za wyjątkiem Rzeczy, których nie wyrzuciłem - Marcina Wichy, książki nagradzanej ale i pięknie napisanej. Prostym, serdecznym językiem opisywanie człowieka poprzez rzeczy, którymi był, jest otoczony. Epitafium dla matki, dla syna. Czasami wywołuje ból przypominając osobiste pożegnania. Ale i z niego leczy. 
Tunel z gołębiami - Johna Le Carre biograficzne wspomnienia, silnie osadzone w brytyjskiej, powojennej rzeczywistości chociaż pełne anegdot (czasami martwych, czasami półjawnych) nie zbliżają się jakością do fikcji tego Pana. 
Zrodzony - Jeffa VanderMeera to porządna fantastyka, w której część zobaczy sf a niektórzy fantasy. Upadły świat a w nim miasto, w którym nie bardzo wiadomo, czy zaludniają je ludzie czy wytwory biotechnologii kompulsywnie wypuszczane przez tajemniczą Firmę. Opowieść, jak to baśń, niepokojąca. 
Ze smutkiem zauważam, że koniec roku sprzyjał bardziej chciwemu gromadzeniu książek niż ich czytaniu. Z półek, tych fizycznych i wirtualnych, patrzą na mnie grzbiety Tokarczuk, Myśliwskiego, Twardocha, biografia Conrada czy próba opisania fenomenu świadomości na przykładzie ośmiornic. I wiele innych, jedynie przejrzanych, gdzieś napoczętych, kupionych okazyjnie nowości i wznowień nabytych z nostalgii i wiary, że pozwolą na moment cofnąć czas.
W filmach wcale nie lepiej. Tamte dni, tamte noce - Luca Guadagnino to opowieść o młodzieńczych uczuciach. Bezpretensjonalny obraz budzącej się seksualności w rewelacyjnie odmalowanej wakacyjnej atmosferze luzu i niespieszności.
Dziecko w czasie – Juliana Farino z Benedictem Cumberbatchem, grającym ojca, który traci córkę. Dramat rodziców, którym zaginęło dziecko, nieoczywisty i oryginalny przez zastosowany zabieg fabularny.
PredatorShane Black. Niezła zabawa konwencją z niezasłużenie niskimi ocenami. Oby tylko młody Jacob Tremblay nie utknął w podobnych do siebie rolach. Akcja gna do przodu w tempie nie pozwalającym na jakąkolwiek reakcję obronną.
RomaAlfonso Cuaron. Ładnie sfilmowany, czarno-biały obrazek klasy średniej, Meksyku początku lat 70-tych. Gęsty, wielowarstwowy ale kulturowo, geograficznie i politycznie od nas odległy. Nie stanowi przez to, dla mnie, konkurencji dla Zimnej wojny Pawlikowskiego, filmu jakże podobnego.
1983 – pierwszy polski serial od Netflixa. Niepotrzebnie skomplikowana fabuła wskazuje, że serial zaplanowano na więcej niż jeden sezon. Opowieść o totalitarnej Polsce, alternatywnej do znanej nam historii, która wygląda jak kontynuacja II RP pod rządami PPS. Dużo się dzieje, jest trochę naiwności i udziwnień ale mam nadzieję, że ostatecznie wszystko zmierza w dobrym kierunku. Patrząc na krytyczne oceny wyobrażam sobie co się będzie działo po premierze Wiedźmina. Na marginesie, estetyka tego filmu, obsada a po części polityczna intryga przypomniała mi niedawną lekturę Różańca - Rafała Kosika. Adaptacja przy tych samych warunkach skazana byłaby na sukces.
Narcos. Meksyk – to już historia powstających meksykańskich karteli. Zaczynamy od jaja czyli od agenta Kiki Camareny stąd może efekt pewnego znużenia. Michael Pena robi co może ale Miguel Ángel Félix Gallardo (Diego Luna) nie ma tej charyzmy co Pablito. Zobaczymy co dalej.
The First. Misja na Marsa. Zaskoczył mnie ten serial bardzo pozytywnie. To fantastyka bliskiego zasięgu z bardzo dobrym scenariuszem, historią ludzi skupionych na tytułowej misji. Uprzedzić należy, że sezon ten w całości odbywa się na Ziemi i nie należy spodziewać się Marsjanina. Świetna obsada z dawno nie widzianym Seanem Pennem na czele, dobra muzyka, porządne dialogi. Od twórców House of Card. W ramach odkupienia za ostatni sezon.
Do siego roku!



piątek, 16 listopada 2018

Więcej światła!

zdjęcie własne
Peter Hook and The Light - Substance Albums - Wrocław, Zaklęte Rewiry 15/11/2018
Koncert basisty Joy Division i New Order, który z obecnym swoim zespołem The Light przyjechał do Wrocławia w ten listopadowy wieczór ze świetnym gitarowym graniem. Program koncertu został podzielony na dwa długie sety*. W pierwszym publiczność rozkołysały przebojowe kawałki New Order z nieśmiertelnym już Blue Monday na czele. Drugi set był jednak głównym powodem przybycia większości - to praktycznie cały album Joy Division - Substance  wydany już po śmierci jego wokalisty Iana Curtisa i rozpadzie zespołu, który podążył dalej drogą Nowego Porządku. Heart and Soul, She's Lost Control, Dead Souls czy też Love Will Tear Us Apart to utwory, które mogą znać nawet osoby nie będące fanami tego zespołu.
Joy Division pojawił się pod koniec lat siedemdziesiątych (Warsaw był ich pierwszą nazwą) nagrał dwie płyty - Unkown Pleasures (1979) oraz Closer (1980) i został rozwiązany po samobójczej śmierci jego frontmana Iana Curtisa. Muzyka przetrwała stając się inspiracją dla wielu innych zespołów a wydane albumy wydają się produkcjami skończonymi, muzycznie, tekstowo, graficznie. W latach poprzednich były zresztą grane przez zespół Petera Hooka na specjalnych tour
zdjęcie własne
"Hooky" z zespołem dali z siebie wszystko by przypomnieć o tym wszystkim. Z pewnością to oraz atmosfera wrocławskiego klubu, ceglanej fabrycznej przeszłości, żywo reagującej publiczności wśród której zaskakująco przeważali młodsi czy też pewna kameralność show pozwoliły mi się przenieść w czasie i trochę nawet w przestrzeni.
Doskonałym uzupełnieniem, w zastępstwie after or before party, okazała się wydana u nas kilka lat temu biograficzna opowieść Petera Hooka - Joy Division od środka. Nieznane przyjemności







*
zdjęcie własne

poniedziałek, 12 listopada 2018

Sypiając z wrogiem

zdjęcie własne
Poklatkowa rewolucja - Peter Watts. Przewrotny to pomysł by opowieść o spejsoperowym rozmachu, z akcją rozpisaną na miliony lat, zamknąć na 150 stronach. Pomysł przedni i nie najgorsze wykonanie tym bardziej, że pod pozornie prostą konstrukcją sf kryje się dosyć skomplikowany świat. Eriophora to skalny okruch, asteroida będąca napędzanym osobliwością statkiem kosmicznym, ziemskiej, 30 tysięcznej diaspory budującej na Drodze Mlecznej gwiezdne bramy. Misja trwa już 65 milionów lat i praca ta przestała być ekscytująca dla kosmicznych budowniczych. Co sto, tysiąc, milion lat Szymp, sztuczna inteligencja statku budzi kilku, kilkunastu z nich by wspomagali go twórczym myśleniem. Narratorką staje się jedna z nich - Sunday Ahzmundin, która zdaje się najlepiej porozumiewać z SI statku. Odkrywa ona jednak spisek, który ma na celu przejęcie przez ludzi władania Eriophorą i zmianę swojego nieco niewolniczego losu.
"Jak w ogóle zorganizować bunt, kiedy jest się aktywnym przez kilka dni raz na sto lat a garstka spiskowców przetasowuje się po każdym rozmrożeniu? Jak spiskować przeciwko wrogowi, który nigdy nie śpi, ma do dyspozycji setki samotnych lat...Wrogowi, który ma oczy obejmujące cały twój świat, który patrzy twoimi oczami, słyszy twoimi uszami, w pierwszej osobie i w znakomitej rozdzielczości".
Miłośnicy tego kanadyjskiego pisarza sf odnajdą się w tym świecie gdyż wcześniej ukazały się na naszym rynku trzy opowiadania z planowanego cyklu Sunflowers - Wyspa, Olbrzymy, Hotshot (Nowa Fantastyka, Kroki w nieznane). Można żałować, że nie zostały włączone do tej mikropowieści.
Pisarz będący z zawodu naukowcem, biologiem morskim, ma wyjątkowy status w naszym kraju. Poważany jako pisarz science-fiction, mało optymistycznie patrzący w przyszłość naszego gatunku. Jest stałym felietonistą Nowej Fantastyki i znany jest ze świetnie przyjętego u nas Ślepowidzenia, powieści o pierwszym kontakcie, naturze świadomości, z oryginalnymi bohaterami, z których wampir jest najbardziej swojski. Także z Echopraksji będącej jej kontynuacją, zbioru opowiadań Odtrutka na optymizm oraz trylogii Ryfterów (Rozgwiazda, Wir, Behemot), która dopomina się o wznowienie a najlepiej nowe wydanie. 
Dla cierpliwych w Poklatkowej rewolucji ukryta jest ISTOTNA WIADOMOŚĆ, której nie zdradzę (podążaj za czerwonymi literkami) oraz sekretna ścieżka otwierająca dostęp do strony autora z dodatkowym tekstem.
Dla niecierpliwych SPOILER=>https://rifters.com/Eriophora-Root-Archive-Log-Ahzmundin--frag/derelict.htm <=RELIOPS

sobota, 10 listopada 2018

Refleksy #22

Apostoł - Gareth Evans autor kultowego już akcyjniaka, The Raid stworzył tym razem trochę wolniejszą fabułę. Brat próbuje uwolnić porwaną przez sektę siostrę więzioną na wyspie. Przydługie, bez świeżego spojrzenia na ograne w sumie sekciarskie motywy, epatujące zbędnym okrucieństwem. 
Barry Seal: Król przemytu - Doug Liman. Tom Cruise udowadnia, że lubi latać.Tym razem jako pilot, prawdziwa, tytułowa postać, pracujący dla CIA i jednocześnie kolumbijskiego kartelu narkotykowego. Ma swój urok i sporo smaczków z amerykańskiej polityki i historii najnowszej. 
Atak paniki - Paweł Maślona. Pomimo reklamy to raczej nie komedia a gorzki społeczny obraz dzisiejszych lęków z rodziną w tle. Bardzo uniwersalnie pokazany w odcięciu od typowych polskich kompleksów. Nie wiem dlaczego był porównywany do Dzikich historii.
Mountain - Jennifer Peedom. Wizualnie ładny obrazek o górach i ich szaleństwie z hipnotyczną narracją Willema Dafoe. Jednak niedosyt.
Lepiej w serialach. Nawiedzony dom na wzgórzu ma dar przyciągnięcia uwagi w dosyć wyeksploatowanym temacie tytułowych domów, będąc do tego kolejną wariacją klasycznej powieści Shirley Jackson. Co najmniej dreszcze.
Daredevil - w sumie nie wiem czy powstanie z martwych to był dobry pomysł. Chyba jednak cofnięcie rozwoju postaci do sezonu pierwszego nie pomogło. Jest co prawda Fisk (mało) i Poindexter (interesujący) ale całość jakoś taka męcząca.
Bodyguard - coś co miało być skrzyżowaniem Homeland z House of Card nie jest ani jednym ani drugim. Nie wiem skąd zachwyty nad tym serialem. Bo przecież Richard Madden, sztywny jak pal Azji, to - były żołnierz z PSTD wyniesionym z pola walki, który zostaje policyjnym ochroniarzem pani "prime minister", w pierwszej scenie ratuje pełen pociąg ludzi a przy okazji jest ojcem ratującym swoje małżeństwo, doskonały przy tym jak mutacja Kena z Chłopakiem z plakatu a to tylko początek różnych głupotek tego serialu. Ale ponoć dostanie drugą szansę.
House of Card - ostatni sezon jest przykładem beznadziejnej decyzji producentów. Żal im było nakręconego materiału, porobili dokrętki i wypuścili fabularny kocioł, którego nie uratowała świetna skądinąd Robin Wright. Francisie spoczywaj w spokoju. Sabrina, nastoletnia czarownica zaskakująco za to poukładana i jej reaktywacja (a nie byłem jej fanem) ma więcej sensu niż się z początku wydawało. Szkoda tylko, że znowu przez jej nastoletniość musimy przejść. Dobrze, że jest ciotuchna Zelda (Miranda Otto).
Ślepnąc od świateł - produkcja, która nie mogła się nie udać. Wiecie - Żulczyk, HBO, Frycz, Więckiewicz, Chabior i debiutant Nożyński oraz cudownie baśniowa Warszawa. Ma moc i zjada wymienione wcześniej na śniadanie (żeby nie napisać wciąga nosem).

niedziela, 28 października 2018

Greatest Hits

plakat filmowy
Bohemian RhapsodyBryan Singer. Nie wierzcie, że to kiepski czy nieudany film. Nie jest to arcydzieło lecz spodoba się Wam tak jak podoba się każdemu muzyka Queen, a tej jest sporo na ekranie. Ostatnią fabularną biografią muzyczną, którą jakoś zapamiętałem pozytywnie była chyba ta o o Johnnym Cashu i jego żonie June Carter - Spacer po linie z 2005 r. 
Oczekiwania wobec filmu Singera mogły być wielkie gdyż historia tego brytyjskiego zespołu jest wyjątkowa i doskonale ilustruje przemiany nie tylko społeczne ale i kulturowe ostatnich dekad XX wieku. Queen z jego charyzmatycznym liderem Freddiem Mercurym to gotowy scenariusz na niejeden film. Singer może niepotrzebnie próbuje to wszystko w ciągu dwóch godzin opowiedzieć tworząc coś na kształt składanki the best of... Dlatego też w nieco ekspresowym tempie gnamy po biografii zespołu, od 1970 roku kiedy muzycy amatorskiej kapeli Smile napotkali na swojej drodze Farrokha Bulsarę do historycznego występu na Wembley w ramach wielkiego, charytatywnego koncertu Live Aid w 1985 roku. Między tymi latami oglądamy zespół w jego lepszych i gorszych chwilach a przede wszystkim zespół tworzący muzykę, którą wszyscy znamy. A przecież lubimy słuchać to co znamy. Film nie przedstawia jakiś faktów, które fanowi zespołu byłyby nieznane, cieniując psychologię postaci (no, głównie Freddiego) stara się nie tworzyć mroku a życie rockmenów wygląda może nie idealnie ale stanowczo zbyt grzeczne. Musimy pamiętać, że Queen nadal istnieje, tworzy, koncertuje i muzycy, którzy są w zespole od początku mieli z pewnością znaczący wpływ na kształt opowiedzianej historii i widać, że podpisali "protokół rozbieżności". Czuć tu po prostu kolektywną pracę starającą się wygładzić niepotrzebne zmarszczki i nikogo nie urazić. Lifting ale udany, wszyscy będą zadowoleni.
Muzyka jest głównym bohaterem ale aktorzy również się spisali. Rami Malek jako Mercury wypadł świetnie i oczywiście kradnie show ale pozostali muzycy też zostali dobrze zagrani. Można się jedynie zastanawiać jak by wypadł Sasha Baron Cohen oraz kiedy Malek zagra Micka Jaggera. Mam nadzieję na wybuch Queenmanii

środa, 24 października 2018

Moonwalk

plakat filmowy
Pierwszy człowiek - Damien Chazelle. "To mały krok dla człowieka ale wielki skok dla ludzkości". Ten historyczny komentarz człowieka, który jako pierwszy dotknął Księżyca jest tak doskonały, że wszedł do kanonu historii ludzkości. Nie wiem czy Neil Armstrong wypowiedział te słowa spontanicznie i jest ich autorem czy też zdanie to wykuto w ziemskiej kuźni PR. Film Chazelle'a też nie przynosi odpowiedzi na to pytanie. To jednocześnie jedyny patetyczny moment tego filmu, wręcz niezbędny dla tej epokowej chwili. Śladu patosu więcej nie odnajdziemy. To bardzo prywatna biografia astronauty, który dowodził pierwszą załogową wyprawą na bliski a jednocześnie daleki Księżyc. Pokazany jest wysiłek człowieka, pilota, inżyniera, jego zawodowe skupienie, które wydaje się przesłaniać rolę męża, ojca. Ale to tylko pozorny dystans, chłód pomagający wykonać zadanie. Cel, który osiągnął, wydawać by się mogło cel całej ludzkości, wyścig wręcz o ustrojowym charakterze politycznie dwubiegunowej wtedy Ziemi, i zwycięstwo w nim USA, staje się zaskakująco rodzajem zrealizowanej obietnicy danej bliskim. To obraz bardzo oszczędny wręcz powściągliwy ale co paradoksalne, nie szczędzący wielkich emocji. Pomimo tego, że z grubsza znamy tę historię, oglądamy ją jakbyśmy wtedy, w lipcu 1969 roku śledzili relację na żywo.
Kiedyś okładką skusił mnie literacki reportaż z tej wyprawy, Na podbój Księżyca autorstwa Normana Mailera (autor okładkowej grafiki wpadł na pomysł wkomponowania w księżycowy krajobraz postaci żywo mi wtedy przypominającej Mechagodzillę). Rzecz okazała się dla mojego wieku przyciężka i słabo zrozumiała. Cieszę się, że po latach odnalazłem zamysł Mailera w Pierwszym człowieku. Życzę deszczu filmowych nagród.     

niedziela, 14 października 2018

Zabawi nas nie zbawi

Plakat filmowy
Kler - Wojciech Smarzowski. Świetny od strony aktorskiej i realizacyjnej z rewelacyjną i skuteczną reklamą nie jest i nie będzie jednak jego najlepszą fabułą. Film będzie miał podobny wpływ na Kościół Katolicki w Polsce jak Ojciec Chrzestny na zorganizowaną przestępczość w USA. Czyli żaden a podejrzewam, że może wzmocnić emocje, które kojarzą się bardziej z tymi, którymi obdarzamy filmową mafię czyli mieszaniną lęku, szacunku i podziwu dla organizacyjnej skuteczności. Wzorem Ojca Chrzestnego hierarchowie i szeregowi Kościoła mogą ujrzeć w tym pewien wzór postępowania godny naśladowania. Anegdota głosi, że po premierze Ojca Chrzestnego prawdziwe struktury mafijnych rodzin zaczęły upodabniać się do filmowych bohaterów, przejmując ich styl bycia i życia. Ale przez to zbrodnia wcale nie było przyjemniejsza czy bardziej kulturalna. Stała się jedynie atrakcyjniejsza. Oczywiście Smarzowski nie wyidealizował tak świata kleru byśmy stali się automatycznie tego świata fanami ale, chyba niechcący, prawie mu się to udało. Wchodząc w polemikę z tezą, że Kościół jest święty ale tworzący go ludzie są grzesznikami, złapał wszelkie medialne doniesienia i pokazał nam księży złapanych in flagranti nie tylko na grzechu ale i na zbrodni. Pedofilia, związki z władzą świecką, problem z celibatem, niekontrolowane finanse. Suma wszystkich grzechów dawno przekraczająca siedem. Władza, seks i pieniądze, mniej więcej w takiej kolejności, to nowe ale i fałszywe cnoty próbujące wyprzeć wiarę, nadzieję i miłość. Smarzowski pamięta o starych cnotach. Jak prawdziwy stwórca, kreator,  chce ten świat unicestwić a jednocześnie go ratuje. Po chrześcijańsku pokażę nam jak człowiek upada i dlaczego ale też że z tego upadku może się podnieść a przynajmniej tego spróbować. Dlatego całość wybrzmiewa zachowawczo, wygrana zostaje niepotrzebnie do końca i momentami jest nadal podszyta naszym kołtuństwem. Nawet ostateczna ofiara nas nie zbawi, szybko o niej zapomnimy wracając do swoich spraw. 

poniedziałek, 3 września 2018

Refleksy #21

Fantastyczna kobieta - Sebastian Lelio. Nieoczywisty film o tożsamości płciowej więcej mówi o nas, widzach niż o jego bohaterach. Może dlatego zasłużył na Oscara.
Gotowi na wszystko. Exterminator - Michał Rogalski. Byli koledzy zachęceni unijną dotacją wspierającą kulturę reaktywują swój deathmetalowy zespół. Oczywiście wszystko idzie nie tak. Intryga piętrowa jak sam tytuł. Mam nadzieję, że aktorzy bawili się lepiej niż ja.
Zagłada - Ben Young. Głównego bohatera męczą sny i przeczucia o nadchodzącej inwazji obcych na jego świat. My też się będziemy musieli trochę pomęczyć by dotrwać do finału. Scenariusz pasowałby do odcinka serialu w rodzaju Black Mirror bo pary w nim na nie więcej niż 40 minut. Netflix najwidoczniej nie ma ręki do dużych filmów.
I dwie francuskie komedie, zaskakująco zabawne - Nowe przygody Kopciuszka - Lionela Steketee - dosyć przypadkowa opieka nad rozpieszczonym chłopcem skutkuje improwizowaną opowieścią ze świata jednej z bajek braci Grimm. I nie ma zmiłuj. Druga to Alibi.comPhilippe'a Lacheau - ciekawy pomysł na interes, zapewnić niewinność i jednocześnie przyjemność. Dostarczanie alibi potrzebującym wymaga jednak chirurgicznej precyzji i skreślenia losowości i przypadku.
Mission: Impossible - Fallout - Christophera McQuarrie to jakby kontynuacja jego Rogue Nation. Punkt zamknięcia z 2015 r. staje się jednocześnie otwarciem Fallouta. Świetna realizacja i akcja trzymana w ryzach precyzyjnego scenariusza. Ethan Hunt ratuje siebie a przy okazji świat pozwalając nam mile spędzić czas w fotelu.
Powrócili, Ania z Zielonych Wzgórz, w bardzo dobrym drugim sezonie Anne oraz próbujący przeżyć księgowy kartelu, zaszyty z rodziną gdzieś w krainie Ozark. Szansy oczekuje również Jack Ryan wg. Toma Clancy'ego z Johnem Krasinskim w roli tytułowej. Zapowiada się kino szpiegowskie ale myślę, że takie w stylu lat 90'tych.
Dokument z Netflixa - Bardzo dziki kraj - wiwisekcja funkcjonowania komuny, sekty OSHO, czyli co mogło pójść nie tak skoro miał być raj.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Chomik buszujący w klatce

Zdjęcie wydawca
Różaniec - Rafał Kosik. To właśnie Warszawa jest jednym z miast-polis, kosmicznych konstruktów, paciorkiem w różańcu innych jej podobnych, funkcjonujących w kosmosie od tajemniczej Przemiany. W scenerii przypominającej fantasmagoryjne miasta z Incepcji, rozgrywa się wcale niegłupia a wielce sensacyjna fabuła. Główny bohater, Harpad, jest nuzzlerem, podobnie jak jego prekursor, lifter, ma zdolności pozwalające mu na ingerencję w system Sztucznej Inteligencji zawiadującej wszelkimi aspektami życia star-warszawiaków. Miasto jest organizmem pozornie doskonałym, od technicznej strony wszystko wydaje się dobrze zorganizowane ale jego SI zdaniem wielu wpływowych osób za bardzo się usamodzielniła. Od jej oceny zależy punktowanie obywatela, po przekroczeniu pewnej wartości uznawanego za Potencjalne Zagrożenie i usuwanego ze społeczeństwa przez służby bezpieczeństwa - Prowokację i Eliminację. Zdolność oceny tej punktacji a nawet wpływ na nią posiadł Harpad. Oczywiście jego umiejętności są wyjątkowe, mało legalne i zostają zauważone przez różne osoby, które chcą mieć większy wpływ na funkcjonowanie miasta a nawet ograniczenie roli SI. Podejmując z nimi grę naraża życie swoich bliskich a nawet los miasta.
Snerg-Sneer-Harpad. To trivium skojarzeń nie będzie przypadkowe. Różaniec jest mocno zadłużony u Adama Wiśniewskiego-Snerga jak i Janusza A. Zajdla. Wierzytelność ta nie czyni z powieści Kosika kopii Robota czy też Limes Inferior, wręcz przeciwnie. Na dzisiaj wydaje się jedyną od lat pozycją w polskiej fantastyce tak mocno brzmiącą i wyraźną gatunkowo - czerpiącą z tradycji sf, szczególnie tej socjologiczno-inżynieryjnej i potrafiącej spojrzeć w horyzont labilnej i nieprzewidywalnej przyszłości. Wszystko to podane w dosyć atrakcyjny, rozrywkowy sposób, nie stroniący od dramatycznych akcji, emocjonalnych szarpnięć i starające się tłumaczyć swoją filozofię przyjaznym, dalekim od naukowego, językiem . Przy tym z widoczną miłością opisuje Warszawę, która, szczególnie w sporach politycznych, nie jest tak odległa od tej dzisiejszej a momentami wygląda jak z mokrego snu polskiego patrioty. Powieść ma swoje mocniejsze i słabsze strony a wyjaśnienie tej nierówności tłumaczy autorski podpis ją kończący. Pisana była w różnych odciągających uwagę miejscach na przestrzeni osmu lat. A i tak wyszło nie najgorzej.

czwartek, 9 sierpnia 2018

Smokowite opowieści

Zdjęcie własne
Piękna krew - Lucius Shepard. Ostatnia z opowieści ze świata Smoka Griaule'a. Autor zmarł, więcej nie napisze i ten skromny tom w połączeniu z tym wydanym u nas w 2012 r. zbiorem pięciu, wcześniej rozproszonych, opowieści będzie ostatnim. W "świecie oddzielonym od naszego tylko najcieńszym z możliwych marginesem możliwości" historie opowiedziane przez Sheparda rozgrywają się w cieniu potężnego i prawie martwego smoka Griaule'a. Tak potężnego, że stanowi wręcz pasmo górskie dla mieszkańców żyjących u jego boku. Mieszkańcy, którzy eksploatują jego ciało, żyją z niego, dla niego, na których ma wpływ, którzy próbują go zabić ostatecznie, bo przecież jeszcze dycha, chociaż tylko raz na tysiąc lat. Pomimo dużej dawki fantastyczności nietypowa to fantasy pomimo figury Smoka. Swoją poetyką, niedopowiedzeniem i refleksyjnością bardziej przypomina Dickensa przefiltrowanego przez południowoamerykański realizm magiczny; zresztą ten obszar geograficzny wydaje się autorowi bardzo bliski gdyż i jego wybitny Zielony kocur diabła jest tam osadzony. Piękna krew staje się zwieńczeniem historii ostatniego smoka na Ziemi. To historia pewnego, na swój sposób przypadkowego bohatera, który odkrywa pożytki ze smoczej krwi i budzi w sobie talent do prowadzenia interesu. Biznes, który rozkręca staje się społecznie ważny ale generowanymi problemami bardziej przypomina karierę Waltera White'a w Breaking Bad niż klasyczne opowieści o tych mitycznych zwierzętach. Tak, smocza krew staje się zaczynem supernarkotyku, dzięki któremu zażywający jest przekonany, że żyje lepiej niż w rzeczywistości (niby nic nowego). Substancja pozyskana z krwi tzw. wil (od więcej i lepiej) nie degraduje fizycznie człowieka i wydają się nim być zainteresowane i władze państwowe, i kościelne. Te pierwsze czerpaniem zysku z jego opodatkowania, drugie, chciałyby go przejąć lub zniszczyć widząc w nim konkurenta dla swoich usług.  W takim kontekście obserwujemy wzloty i upadki głównego bohatera coraz bardziej przekonanego, że pozostaje pod wpływem smoka. To oryginalna historia, w przekazie, można by rzec silnie humanistyczna i proekologiczna, chociaż opisuje gatunek, którego człowiek nie widział przez co przypomina baśń z morałem, pozwala nam wierzyć, że Griaule jednak istniał. Inaczej trzeba by było go przecież wymyślić.   

wtorek, 7 sierpnia 2018

RESIST

Zdjęcie własne
Roger Waters US + THEM Tour. Kraków Tauron Arena, 3 VIII 2018 r. Świetny polityczno-społeczny spektakl w wykonaniu byłego lidera Pink Floyd. Koncept występu oparty został na utworach z ostatniej płyty Watersa - Is This the Life We Really Want?, w które wpleciono tematycznie zbieżne utwory Pink Floydów z płyt, legend - Dark Side of the Moon, Wish You Were Here, Animals, The Wall*.
Myślą przewodnią pozostaje zło tego świata - polityka, populizm, wojna, pieniądze, ułuda wolności. Krytyce poddane zostają religie, powszechna inwigilacja, powierzchowność relacji międzyludzkich, brak solidarności z potrzebującymi. Dostaje się imiennie przywódcom państw o dyktatorskich zapędach a najbardziej obrywa Donald Trump. We fragmencie z Animals - Dogs i Pigs to jemu właśnie doprawiony zostaje największy ryj. W Money przypomina co napędza ten świat a w rewelacyjnie odegranym przez chór polskich dzieciaków Another Brick in the Wall pokazuje, że potrzebny jest opór by powstrzymać wszelką opresyjność i obłudę tego świata.
Opór to słowo klucz tego koncertu, leitmotiv w twórczości Watersa. Owszem można się zżymać na ten wyśpiewywany od lat protest song karcący nas za bierność ale nie można odmówić Watersowi, konsekwencji i tego, że pozostaje "prorokiem z gniewnych lat" i nie "obrósł w tłuszcz". Dziś już 75 letni artysta, którego ojciec zginął w czasie II WŚ gdy miał on 5 miesięcy, nie ma złudzeń i wie, że świat się tak bardzo nie zmienił i nadal trzeba walczyć o najmniejsze dobro. I on to po prostu robi. Muzykę wspierał oczywiście obraz - na potężnym ekranie za muzykami wyświetlane były filmy, zdjęcia i animacje, wszystko to ściśle związane z programem koncertu. Na pierwszym ujęciu widok na morze z wydm, na których siedzi kobieta wpatrzona w horyzont. W dramatycznych scenach, które pojawiają się w czasie spektaklu możemy w niej dostrzec uchodźczynię, matkę, młodą dziewczynę pełną marzeń. Od nas zależy czy jej historia będzie miała szczęśliwe zakończenie. Uwagi warte są aktorskie zdolności Watersa, który tworzył w czasie występu mikroscenki a to balując wśród możnych tego świata, przybierając maskę świni czy też ukazując zniewolonego, torturowanego człowieka, czy momentami powracającego do roli Pinka. Nie zabrakło elementów show charakterystycznych dla koncertów Pink Floyd - latającej świni ( z napisem Pozostań człowiekiem), laserowej piramidy i ikonicznego pryzmatu a nawet unoszącego się między nimi Księżyca, pokazującego oczywiście tylko swoją ciemną stronę. Wrażenie zrobiła podwieszana nad płytą, materializująca się znikąd, konstrukcja elektrowni Battersea (znanej z okładki Animals) z dymiącymi kominami. Towarzyszący Watersowi muzycy dopełniali ten absolutny profesjonalizm a publiczność (ok. 17 tyś. ludzi) stała się jednocześnie częścią i aktywnym uczestnikiem jego przekazu.

https://www.setlist.fm/setlist/roger-waters/2018/tauron-arena-krakow-poland-beb715a.html

PS A Kraków przepiękny, czysty i przepełniony turystami z całego świata. Weekend był gorący bo oprócz opisanego koncertu i tropikalnej pogody było jeszcze Męskie Granie, startował Tour de Pologne a z Oleandrów wyruszała Pierwsza Kadrowa.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Refleksy #20

Teatr w telewizji III: Era kosmiczna - Lawrence Gough. Nowelowa seria brytyjskiej tv tym razem w odsłonie sf. Dwóm oldbojom astronautyki w wyprawie na nową Ziemię pomaga Iris, sztuczna inteligencja. Fajny klimat klasycznej fantastyki budowany pracą polskiego zespołu z Alvernia Studio.
Obsesja Eve - pracownica brytyjskiego wywiadu kontra zawodowa zabójczyni. Nie wiadomo, która bardziej "killing". Dwa interesujące kobiece charaktery w rolach głównych i "polski" wątek na początek. 
Cud. Tajemnica krwawych łez - od producentów Młodego Papieża, w podobnej obrazoburczo-mistycznej formule z Italią w roli głównej. Policja w siedzibie aresztowanego mafiosa odkrywa plastikową figurę Matki Boskiej płaczącej prawdziwą krwią ( ca 9 litrów na dobę). Misterium dotyka wszystkich mających styczność z figurą, nieprzewidywanie wpływając na ich życie.
Patrick Melrose - wszyscy zawiedzeni oczekiwali Benedicta Cumerbatcha w roli zblazowanego arystokraty podążającego od jednej radosnej kreski przygody do drugiej a dostali wstrząsający obraz wychodzenia z koszmaru dzieciństwa dyktowanego przez ojca pedofila. Wstrząsające, rewelacyjnie wygrane, wyczerpujące i ponadklasowe.
Ostre przedmioty - uzależniona od alkoholu dziennikarka zostaje wysłana na prowincję, w rodzinne strony, by zgłębić popełniane tam zbrodnie i odbyć swoją "podróż do kresu nocy". Ołowiany klimat wspiera muzyka Led Zeppelin i zaskakująco dobra Amy Adams.
Castle Rock - tytułowe miasteczko to "horror made in King" dlatego staje się soczewką skupiającą wszystkie obsesje mistrza,. Głównym bohaterem tej serii będzie tajemniczy wiezień z Shawshank ale jest wiele innych tropów i smaczkówWysokiej jakości pierwsze odcinki dają nadzieję, że Król nie wtrąca się za bardzo w produkcję albo po prostu scenariusz jest taki dobry. Ładnie koresponduje z czytanym ostatnio Outsiderem.
Song to song - Terrence Malick. Hipnotyczny melodramat. Pretekstowa fabuła, uwodzi obrazem, muzyką, grą uznanych aktorów. Malick się może i powtarza ale jak pięknie. 
Tarapaty - Marta Karwowska. Uroczy, familijny film przygodowy taki trochę niedzisiejszy chociaż rozgrywający się współcześnie. Przez tą anachroniczną nieco fabułę trafi bardziej do starszych, pamiętających książki Broszkiewicza, Niziurskiego czy Ożogowskiej. Fajna historia w dobrym wykonaniu młodszych i starszych aktorów. Do tego bardzo porządna produkcja z fenomenalnym jak na polski film udźwiękowieniem.
Z najwyższego szczytu - Serge Hazanavicius. O marzycielach takich jak Andrzej Bargiel, który zjechał ostatnio na nartach z K2. Dla miłośników gór i sportów z nimi związanych. Na upał jak znalazł.
Mamma Mia: Here We Go Again! - Ol Parker. Para par, to jest ABBA czyli money, money, money. Kontynuacja przeboju sprzed dziesięciu już lat. Chciałbym napisać, że się świetnie bawiłem, tak samo jak dekadę temu, ale nie. Mężczyźni okazali się tym razem zbędni. Film mocno sceniczny, zduszony, z wątłym śródziemnomorskim klimatem, nabiera oddechu, emocji dopiero w chwili pojawienia się Streep i Cher. Ale sala bawiła się wybornie.

środa, 1 sierpnia 2018

Żarliwi

Kalendarium Powstania
Muzeum
Powstania Warszawskiego
1 sierpnia 1944, wtorek.  Wschód słońca 5:11, zachód 20:44, średnia temperatura powietrza 18°C, zachmurzenie duże*

Wyobrażam sobie, że latem tamtego roku przez kraj przetacza się fala gorąca, upałów jak dzisiaj wcześniej nie notowanych. Wyobrażam sobie miasto stołeczne zastygłe w tym żarze pierwszego dnia sierpnia gdzie wszystko się dzieje zbyt wolno i jak na wakacyjne miesiące przystało, niezobowiązująco. Jego milion mieszkańców, niczym śpiący rycerze. Wyobrażam sobie przespaną w popołudniowej drzemce godzinę W, prześnioną, unicestwioną machnięciem ręki, odwołaną leniwym rozkazem. Wyobrażam sobie tych młodych ludzi, piękne dziewczęta i przystojnych chłopców, oddychających pomimo upału z lekkością, bez obaw. Wyobrażam sobie te kobiety i tych mężczyzn szykujących się do wyjścia nad wodę, na kąpieliska i powracających do domu znad Wisły, szukających chłodu i cienia, daremnie ale i bez tęsknoty wyglądających burzy. Uśmiechniętych, chociaż przecież nie radosnych, bo nie wolnych. To jeszcze nie dziś, jeszcze nie dziś...

niedziela, 29 lipca 2018

Świat to samotna wyspa

Zdjęcie wydawca
Wyspa - Sigríður Hagalín Björnsdóttir. Islandzkie postapo, które swoją formą  przywołuje Drogę Cormacka McCarthy'ego. Łatwo sobie wyobrazić, że islandzki początek końca jest opisem poprzedzającym amerykańską historię. Jednak Björnsdóttir nie ogranicza się do losów jednostki a wręcz pokusił się na opis funkcjonowania całego państwa. Pomogło, że to państwo jednak niewielkie i wyspiarskie a kronikarzem jego upadku zostaje wpływowy dziennikarz. Pewnego dnia Islandia okazuje się odcięta od świata. Nie znamy przyczyny tej izolacji i nie wiemy czy jest to globalny problem. Możemy tylko podglądać życie na tej północnoatlantyckiej wyspie na przestrzeni około roku po odcięciu jej od świata. A poczynione obserwacje są wyśmienite społecznie i politycznie, i przerażająco trafne w kontekście bieżących nastrojów w Europie. Rząd próbuje w tej nieoczekiwanej sytuacji zorganizować życie obywateli aby uniknąć chaosu i anarchii ale w miarę postępującego kryzysu coś zaczyna się w słusznych skądinąd pomysłach wypaczać. Przez moment nawet podejrzewałem, że pod nazwiskiem pisarza ukrywa się jakiś polski twórca (bo przecież już raz tak było) gdyż opis prowadzonej na wyspie inżynierii społecznej jak żywo przypominał niektóre krajowe eksperymenty polityczne. Głównie te z pojęciami Naród, Suweren, Jedna Drużyna, Naprzód, Obcy. Ale nie, my nie jesteśmy tak oryginalni. Björnsdóttir po prostu uważnie obserwuje świat i zauważa jego pęknięcia, które pod różnymi szerokościami geograficznymi wyglądają całkiem podobnie. I cyklicznie lubią się powtarzać. Niewielka to książeczka, do przeczytania w kilka godzin. Zapamiętacie ją jednak na dłużej.

środa, 25 lipca 2018

Przeżyć wakacje

Zdjęcie wydawca
Żmijowisko - Wojciech Chmielarz. Skoro to lato to jedziemy na letnisko. Letnicy Chmielarza to specyficzna grupa osób, raczej z dużych miast, spędzających urlop, zamiast na wypasionych zagranicznych wczasach, gdzieś wśród jezior zagubionych na Pomorzu, w tytułowej osadzie, której nazwa bardzo pasuje do splątanych emocji wiążących stałych i sezonowych mieszkańców tego miejsca. Wszystkich poznajemy na trzech planach czasowych nazwanych przez pisarza - wtedy, teraz, pomiędzy a sytuacja wyjściowa jest dosyć dramatyczna. Podczas letniego wypoczynku znajomych  w gospodarstwie agroturystycznym bez śladu ginie młoda dziewczyna, córka jednego z małżeństw. Poszukiwania nie doprowadzają do jej odnalezienia i po roku w to samo miejsce wraca jej ojciec zdeterminowany by odnaleźć córkę. Jednak sprawą jest zainteresowany nie tylko on...
Wojciech Chmielarz, który jest utytułowanym twórcą polskiego kryminału, w historii tej stara się pokazać trochę inny kontekst, uciekając jak tylko się da od jej kryminalnego aspektu. Stawia na pokazanie rodziny w obliczu dramatu utraty dziecka i jej otoczenia, przyjaciół, znajomych i osób całkowicie obcych, na których zaginięcie to ma wpływ. Pokazuje rolę mediów w kształtowaniu obrazu społecznie ważnych zjawisk, opisuje kulturę korporacyjną i świat celebrytów, z którymi związani są główni bohaterowie. Oczywiście psychologia, którą wykorzystuje Chmielarz, jest stosownie dobrana do lekkiej w założeniu wakacyjnej lektury. Nie utoniemy w niej ale też możemy mieć wrażenie dotykania naprawdę ważnych rzeczy. A ilekroć irytowałem się w czasie czytania na jakieś rozwiązanie fabularne od razu przypominałem sobie autentyczne historie - zaginięcie nastolatki w Trójmieście, brutalne zabicie rodziców przez syna i jego zakochaną w poezji dziewczynę, grzechy pewnego dziennikarza telewizyjnego, zaniedbania w kryminalnych śledztwach, prowincjonalny i wielkomiejski folklor. Chmielarz w sumie na takich autentykach oparł swoją opowieść dodając współczesną obyczajowość i odrobinę polityki. Czyta się to nieźle, intryga jest sprawna i momentami można czuć się zaskoczonym. Brak liniowości fabuły zmusza do skupienia i czujności w trakcie lektury. Dosyć oryginalnym rozwiązaniem jest oparcie tej historii na głównej bohaterce, ciemnoskórej telewizyjnej osobowości z ambicjami, Polce o nigeryjskich korzeniach. Postać wyraźnie stworzona w opozycji do pozostałych bohaterów jest jednocześnie autentyczna i nie przeszarżowana. To mnie w sumie najbardziej zaskoczyło w tej powieści. Kto chętny na agroturystykę? 

środa, 11 lipca 2018

Tramp, prawie klaun


Zdjęcie wydawca
Outsider - Stephen King. To najlepsza książka Kinga, tego lata. Chciałbym napisać, że najlepsza od lat ale nie mam na tyle odwagi by głosić taką tezę. Poziomem nie odbiega od Pana Mercedesa (w zasadzie trylogii, którą otwiera) czy Joyland co pewnie będzie bardziej zaletą niż wadą dla jego czytelników. Wierzę nawet, że spodoba się bardzo tym, którzy cenią najbardziej To. Wyobrażam sobie, że King na pomysł tej fabuły wpadł pomagając w ostatniej ekranizacji opowieści o Pennywise. Nie przypadkiem jest bardzo filmowa i stanowi gotowy scenariusz np. serialu zgodnego z wizją pisarza. Tradycyjnie dla niego akcja powieści umieszczona jest w spokojnym amerykańskim miasteczku, którego wakacyjną atmosferę burzy zbrodnia niesłychana. Zostaje brutalnie zamordowane dziecko a wszystkie ślady zebrane przez lokalną policję wskazują szybko na sprawcę. To miejscowy nauczyciel i trener sportowy młodzieży, osoba powszechnie lubiana i szanowana. Niby nie takie rzeczy w życiu się dzieją ale szybko się okazuje, że policja mogła popełnić błąd w ocenie sytuacji, który będzie miał wpływ na życie lokalnej społeczności i wszystkie główne osoby dramatu.
Gdzieś do połowy książki mamy bardzo sprawny procedural, w którym poznajemy zawiłości amerykańskiego śledztwa, działania służb oraz wymiaru sprawiedliwości, dążących do wyjaśnienia sprawy i ukarania winnego. Gdy wszystko się posypie opowieść prokuratorsko-policyjna zamieni się z wolna w rasowy horror. Najtrudniejszy jest ten moment przejścia kiedy to z kryminalnej w sumie historii musimy przeskoczyć w opowieść o czymś nadnaturalnym. King jest mistrzem i jego próby zracjonalizowania nieracjonalnego skutecznie pomogą nam zawiesić naszą niewiarę na kołku. Oczywiście wszystko w ramach konwencji. W pewnym momencie marzyłem by całość poszła w kierunku takiej mistyki jaką dane nam było poznać podczas śledztwa True Detective, tym bardziej, że i King spogląda w ciemne rozgwieżdżone niebo, przekonując, że wszechświat jest nieskończony i by istniało zło absolutne musi istnieć i dobro podobnej wagi. Nie, jednak King pozostał Kingiem i dążymy do z góry zaplanowanego finału, który wielokrotnie już widzieliśmy. Irytuje momentami dydaktyzm mistrza i nachalny product placement, jednak strony dodatnie przeważają nad ujemnymi. Przywitajcie się, koszmar tego lata nazywa się Outsider.

piątek, 6 lipca 2018

Przyjechało amerykańskie wojsko

Zdjęcie wydawca
Nocna runda - Lee Child. Korzystając z atmosfery lata a głównie walcząc z czytelniczym lenistwem sięgnąłem do przygód emerytowanego amerykańskiego żandarma - Jacka Reachera. To już dwudziesty drugi tom opowieści o tym samotnym wilku, który często w przypadkowych podróżach po USA (chociaż nie tylko), zmuszony jest rozwiązywać różne problemy natury, rzekłbym, kryminalnej. Jak wierzą jego przeciwnicy problemy te mogły nie istnieć dopóki nie pojawił się Reacher. Wcześniej nie czytałem Lee Childa ale to nie pierwsze spotkanie z Reacherem. Znam go z kreacji filmowej w wydaniu Toma Cruise'a. Dwa filmy, które obejrzałem - Jednym strzałem - Christophera McQuarrie, który mi się bardzo podobał oraz Nigdy nie wracaj - Edwarda Zwicka, który podobał mi się już dużo mniej, pozwoliły szybko wczuć się w klimat powieści i powitać już trochę znanego bohatera. Oczywiście filmowy Jack Reacher fizycznie odstaje od swojego powieściowego pierwowzoru (w książce to potężny facet w rodzaju Dwayna "Rocka" Johnsona) ale skutecznie nadrabia te braki cechami charakteru, które do Toma Cruise'a pasują i są zgodne z jego aktorskim image. W Nocnej rundzie, Jack Reacher przypadkowo w małym miasteczku na szlaku swojej podróży, na wystawie lombardu dostrzega sygnet absolwenta West Point, uczelni wojskowej, którą sam ukończył. Jego zainteresowanie tym jak ten sygnet tam się znalazł, dlaczego został zastawiony rozpoczyna ciąg mniej lub bardziej zaskakujących zdarzeń. Akcja toczy się wartko, świat opisany jest raczej męskiego rodzaju, kobiety kreślone są z sympatią ale to drobne i wymagające męskiego ramienia istoty. Jedna z nich stanie się osią całej fabuły. Jack Reacher tak jak jego filmowy odpowiednik, bywa irytujący swoją doskonałością ale jak już kupimy go, to na dobre i z całym inwentarzem.
To umiejętnie skonstruowane czytadło przemycające niepostrzeżenie dosyć ważne kwestie, w tym przypadku problem weteranów wojennych oraz przemysłu farmaceutycznego produkującego uzależniające opiaty. To Ameryka, której dokumentalny opis znajdziemy w szykowanej do wydania przez Czarne  - Dreamland. Opiatowa epidemia w USA - Sama Quinonesa. Świat opisany przez Childa to również Ameryka, którą mogliśmy poznać w czasie lektury Elegii dla bidoków - J.D. Vance'a czy w filmowej wersji - Trzech bilboardów za Ebbing, Missouri - Martina McDonagh. Ludzi z małych miasteczek, prowincji wielkich US, poharatanych przez życie ale dumnych i chcących żyć na własnych warunkach. To chyba dlatego bohater Childa, naturalizowanego przecież Amerykanina, cieszy się taką estymą samego Stephena Kinga. Król literatury popularnej, ten piewca amerykańskiej prowincji, jej uroków ale i demonów, zna dokładnie ten świat i zaludniających go bohaterów dnia codziennego. Nie obiecuję, że szybko wrócę do lektury opowieści o Jacku Reacherze ale tą podróż będę wspominał miło.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Refleksy #19

Twój Vincent - Dorota Kobiela i Hugh Welchman. Polsko-brytyjska koprodukcja będąca kandydatem do Oscara w kategorii film animowany. Malowana w manierze dzieł van Gogha opowieść o ostatnich dniach artysty i jego tragicznej śmierci to artystyczny kryminał dla dorosłych, który nie miał żadnych szans z faworyzowaną ale i kierowaną do młodszego odbiorcy, Coco. Obydwa opowiadają przecież o artystach i ich cierpieniu.
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć - David Yates. Eddie Redmayne silnie zlękniony nie patrzy w oczy. Dla miłośników twórczości J. K. Rowling, szczególnie Hogwartowego cyklu. Najważniejsze, że kasa się zgadza o czym świadczy część druga na horyzoncie.
Ciche miejsce - John Krasinski. Reżyser występuje ponadto w roli ojca roku. Wśród wielu naiwności na szczególną uwagę zasługują: gwóźdź, tony piachu i działająca pomimo apokaliptycznej inwazji elektryka. Byłby to dobry film familijny gdyby nie nadmiar złych przykładów jak nie należy postępować w rodzinie. Jego niewątpliwą zaletą jest czas trwania, minimalna ilość dialogów i jednak jakieś napięcie.
Jurrasic World: Upadłe królestwo - J.A. Bayona. Wracamy na Isla Nublar, z której po chwili, niestety, musimy się ewakuować do Kalifornii. Kontynentalna część przygód ekipy od jurajskich zwierząt wygląda przez to jak kolejna Noc w muzeum (Historii Naturalnej). Liczę na dłuższą pauzę.
The Lego Batman Movie - Chris McKay. Uśmiałem się do łez przy czym scenariusz tej animacji wydawał się inteligentniejszy od wielu aktorskich produkcji o Gacku czy innych superhero. Westworld - sezon drugi dałby się upakować w dwóch dodatkowych odcinkach sezonu pierwszego. A tak mamy jedynie ukłon w stronę domysłów widzów i koniec będący czymś na kształt Ex Machiny. Spektakularny finał Expanse potwierdza klasę serialu i należy się cieszyć, że porzucony przez stację SyFy zostanie przejęty przez Amazona.
No i mundial, sami rozumiecie, to tak jakby obejrzeć w miesiąc kilkadziesiąt pełnometrażowych, różnorodnych gatunkowo filmów z całego świata. Ale nie będę się wdawał w szczegóły.

niedziela, 24 czerwca 2018

Strach się bać


Zdjęcie własne
Dziedzictwo. Hereditary - Ari Aster. Z zasady nie chodzę do kina na horrory. Lubię emocje wynikające ze specyfiki tego gatunku przeżywać w jak najmniejszym gronie i w mniejszym pomieszczeniu. Zachęcony jednak bardzo dobrymi recenzjami i opiniami obiecującymi mi Egzorcystę XXI wieku i najstraszniejszy film dekady z duszą na ramieniu udałem się do kina. Pierwszym symptomem tego, że może być to słaby film był widok osób wychodzących w połowie filmu z kina. Tym co mnie upewniło, że nie wrócą było to, że zabierali ze sobą pudła z popcornem. Drugim objawem, już takim podsumowującym, były chichoty i głośne podśmiewanie się widowni w końcówce filmu. Żeby nie było, film nie był aż tak zły. To standard filmów do jakich przyzwyczaiła nas wytwórnia A24 ale do historii filmu, także horroru, nie przejdzie. Jak na letnie wakacyjne kino film zbyt pretensjonalny, niepotrzebnie rozwleczony, momentami po prostu nudny. Reżyser używając znanych gatunkowi rozwiązań usiłuje być oryginalny i zwodząc nas używa ich po swojemu. Niestety nie czujemy się zaskoczeni ale rozczarowani bo zabiegi te nie przynoszą oczekiwanego efektu. Uwaga, możliwe odkrycie fabuły. Przykład pierwszy, w filmie pojawia się zaraz na początku pies domowników. W horrorze zwierzak zawsze odgrywa jakąś kluczową rolę i najczęściej źle i spektakularnie kończy. Tu na długo w scenariuszu znika i kończy prawie niezauważalnie dla widza. Przykład drugi, główna bohaterka zajmuje się tworzeniem miniaturowych domów i inscenizowanych w nich za pomocą lalek i pomniejszonych sprzętów scen z życia. Początkowo byłem przekonany, że co najmniej poprzez te instalacje opowie nam część fabuły, później, że będą miały znaczenie profetyczne. Niestety nic takiego się nie zdarza i zostają one po prostu zniszczone w ataku frustracji przez ich twórczynię. Przykład trzeci, praktycznie od pogrzebu matki głównej bohaterki, kiedy znajduje ona w jej rzeczach książkę o spirytyzmie wraz z dziwną dedykacją mamy podpowiedź w jakim kierunku zmierza fabuła. Niestety na rozwiniecie tego oczywistego faktu poczekamy około pięćdziesięciu, mniej lub bardziej jałowych, minut. Takich przykładów mam jeszcze drugie tyle ale musiałbym zdradzić i tak wątły suspens. Wszystko w tym filmie było nie zagrane w tempo. Ktoś napisał, że gdyby ten film pozbawić wszystkich gatunkowych emblematów pozostałby porządny dramat rodziny przeżywającej żałobę. Może tak byłoby lepiej.

sobota, 23 czerwca 2018

Fatalne zauroczenie

Zdjęcie własne
Zimna wojna - Paweł Pawlikowski. Film miałem okazję obejrzeć w prowadzonym z pasją niewielkim kinie jakie co co starsi mogli zapamiętać ze swojego dzieciństwa. Jego wygląd przywoływał nawet wyobrażenie gdzieś z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. Pojedyncza kasa pośrodku holu, ze starym jeszcze cennikiem biletów nad okienkiem, wahadłowe wejścia po prawej i lewej jej stronie, sala z balkonem i niewielkim spadem parteru, z ekranem umieszczonym jakby za wysoko; jedynie próba rozbudowania nagłośnienia o współczesne standardy psuła tą podróż w czasie. Oprócz biletu dostałem repertuar na najbliższy miesiąc wraz z kompletem plakacików promujących wyświetlane filmy. Cudownie to korespondowało z samym filmem przywołującym kilmat tych lat, czarno-białym, o niedzisiejszych proporcjach ekranu 4:3, podanym jak jakaś równoległa do Idy historia. Love story na gruzach powojennej Europy, gdzie jeszcze wiele mogło się nie zdarzyć. Europy, bo chociaż rzecz zaczyna się w Polsce i opowiada o trudnym związku Zuzanny Lichoń (Joanna Kulig) i Wiktora Warskiego (Tomasz Kot), Polaków z krwi i kości pracujących w Zespole Pieśni i Tańca Mazurek, pewnie na Mazowszu gdzieś, to znajdziemy się z nimi w Berlinie, Paryżu i u wybrzeży Adriatyku. Ta w sumie kameralna opowieść o muzyku i łowcy talentów i jego protegowanej, zdolnej i nie idealizującej życia, którzy są na siebie skazani czy raczej sobie przeznaczeni, pleciona jest z nićmi trudnej historii Polski, której według pewnych wygłaszanych obecnie poglądów w tamtych czasach nie było.
Plakat reklamowy
Pawlikowski po Idzie, której skandalicznie doczepiono antypolską wymowę, zagrał takim krytykom na nosie tworząc obraz nie tylko o trudnej miłości prywatnej, między dwojgiem ludzi ale również w szerszym znaczeniu, jako trudnego związku z krajem, w którym się jednocześnie nie chce i chce żyć, który więzi, tłumi ambicje i daje jednocześnie wolność, awans społeczny. Takie fatalne zauroczenie. Tytuł odnoszący się historycznie do lat i sytuacji politycznej w Europie, w jakich rozgrywa się ta opowieść przerzuca kojarzący się z tym terminem stan napięcie, na jednostki, którym przyszło w takich czasach kochać i żyć. Mogło i musiało się spodobać w świecie.

sobota, 2 czerwca 2018

Refleksy #18

Czarna Pantera - Ryan Coogler. Aktorska wersja Króla Lwa. O tyle prawdziwsza, że białego raczej lwa zastąpiła czarna pantera. Spójna opowieść o Wakandzie, afrykańskiej utopii i jej dobrym, sprawiedliwym władcy jest cholernie naiwna ale nie do końca czarno-biała. Przywraca na chwilę pozór społecznej równowagi w świecie bohaterów Marvela, tu konkretnie ucieleśnia ją tytułowy aspirant Avengersów.
Mroczna wieża - Nikolaj Arcel. Ekranizacja związana z kultową ponoć serią Stephena Kinga. Jak dla mnie mocno infantylna i chaotyczna a kilka artefaktów z twórczości Króla to za mało by przykuć do ekranu. Już chyba lepiej obejrzeć polską produkcję Za niebieskimi drzwiami - Mariusza Paleja, której fabuła, posługując się portalem przenoszącym dzieciaki do innego wymiaru, przynajmniej niczego nie udaje i się nie puszy.
Człowiek z magicznym pudełkiem - Bodo Kox. Radio ga da. To co możemy wziąć za paździerz wynikający z niewystarczających środków finansowych lepiej potraktować jako celowy zabieg stylistyczny rozpięty pomiędzy manierą filmów Piotra Szulkina a Terry'ego Gilliama. Intrygujące, nie tylko dlatego, że rzadkie, polskie kino sf. Z akcją dziejącą się tak blisko i jednocześnie tak daleko. Zaskakujący sen o Warszawie 2030 roku.
Dzikie róże - Anna Jadowska. Ta historia byłaby skomplikowana nawet w wielkomiejskiej rzeczywistości a co dopiero na wsi jak chce reżyserka (niechby to było chociaż podmiejskie osiedle). Mąż w długotrwałej nieobecności, pracuje za granicą, jego żona, z dwójką dzieci i niedokończoną budową domu, wikła się w romans z młodszym od niej mężczyzną, jeszcze chłopcem. Ma swoją dramaturgię, zjawiskowe zdjęcia i bardo dobrą w swojej roli Martę Nieradkiewicz. Ale los granej przez nią Ewy w prawdziwym życiu byłby chyba cięższy. To kolejny polski film (Cicha noc, Twarz) grający współczesność wsią i problemem emigracji zarobkowej rodaków.
Pewnego razu w listopadzie - Andrzej Jakimowski. Chciałem miasto, no to mam, od razu "stolyce". Tyle, że filmem rządzi chaos i to taki całkowicie niezamierzony. Obraz fabularnie mętny, chociaż chce opowiedzieć o patriotyzmie, o miłości, o młodości, o wolności, to nie wie na co się zdecydować. Pozostaje opowieść o kobiecie wyrzuconej przez komornika na bruk (Agata Kulesza), jej synu i ich psie Kolesiu, rozdzielonych Marszem Niepodległości. Oczywiście, że pies wypadł najlepiej.
Maudie - Aisling Walsh. Biograficzna opowieść o kanadyjskiej Nikifor. Świetna w roli tytułowej malarki, Maud Lewis, Sally Hawkins, której partneruje zbyt przystojny do tej roli Ethan Hawke. Wzruszycie się.
Deadpool 2 - David Leitch. Jeszcze lepszy od jedynki bo pozbawiony spiny debiutu. Przezabawna do tego niegłupia interakcja z kinem superbohaterskim. Drwiąc z niego i jednocześnie się w nim kochać to wybuchowa mieszanka. No i zaczyna się wybuchem a później akcja tylko przyspiesza. Bo jak mówi pismo, więcej znaczy lepiej (czasami). No i daje podpowiedź co do finału Wojny bez granic. Nie czekajcie na scenę po napisach. Jej po prostu nie ma. Jest między napisami. 
Nić widmo - Paul Thomas Anderson. Artystyczna alternatywa dla wszystkich twarzy jakiegokolwiek Greya. Wysublimowana miłosna układanka rozegrana między krawcem-kreatorem (Daniel Day Lewis) i dwoma kobietami (nie licząc ducha matki) - dużo od niego młodszą modelką Almą i Cyril, zarządczynią jego domu mody. Wszystko zszyte tytułową nicią. Żadna fastryga, porządny ścieg łączący wszystko w ładną całość. Eleganckie, powściągliwe i bardzo w duchu europejskie kino.
Na pokuszenie - Sofia Coppola. Albo jestem starszy albo wersja z 1971 z Clintem Eastwoodem - Oszukany w reż. Dona Siegela, miała więcej napięcia erotycznego i dramatyzmu. Przykładając miarę do odpowiednich im czasów, wtedy główny bohater był oszukany, teraz trochę widzowie.
Sully - Clint Eastwood. Fabularna rekonstrukcja szczęśliwego wodowania samolotu pasażerskiego na rzece Hudson w Nowym Jorku w 2009 roku. W roli bohaterskiego kapitana Airbusa - Tom Hanks. Wrażenie w tej historii, pełnej pull up i terrain ahead, robi dochodzenie czy pilot, mimo ocalenia wszystkich na pokładzie, podjął właściwą decyzję. Na przykład moglibyśmy, podobnie szczęśliwy finał, sprezentować sobie własną filmową wersję  sławnego lądowania kapitana Wrony. Specjaliści od efektów już w Ostatniej rodzinie pokazali, że mogłoby to nie odbiegać od zachodnich produkcji. No, ale jak to, nikt nie zginął? 
Cargo - Ben Howling i Yolanda Ramke. Martin Freeman wędruje po australijskim interiorze szukając ocalenia dla swojej malutkiej córki w świecie zdegenerowanym zarazą zombie. Taki ekologiczno-etyczny ukłon wobec rdzennych mieszkańców tego kontynentu, niestety jako film, będący przecież rozwinięciem niezłej krótkometrażówki, do szybkiego zapomnienia.
451° Fahrenheita - Ramin Bahrani. Kluczowe w tej telewizyjnej adaptacji słynnej dystopii Raya Bradbry'ego, określenie padające na początku filmu, że jest na jej "motywach", powinno determinować naszą jego ocenę. Lepiej przeczytać klasyka albo posłuchać słuchowiska przygotowanego przez audiotekę.
Han Solo - Ron Howard. Jak na western przystało akcję nakręca napad na pociąg i karciane oszustwa. W sumie film mógłby nosić tytuł Chewie bo to Chewiebacca jest jego świecącą gwiazdą. Alden Ehrenreich nie przekonał mnie jednak jako młodsze wcielenie Harrisona Forda. Nie bardziej wyróżnia się kreacja "tylko nie moim płaszczem" Lando (młody Glover), który wykorzystuje po prostu swoje pięć minut. Film ratuje jeszcze L3, nadająca pełne znaczenie słowu "robotnicza". Nawet producent nie wierzył w ten film wybierając datę jego premiery.
Anon - Andrew Niccol. Czy w świecie wszechobecnego internetu (w filmie swojsko zwanym Etherem) i scalonych z nim ludzi możliwa jest jakakolwiek prywatność nie mówiąc już o zbrodni doskonałej. Clive Owen jako detektyw a Amanda Seyfried w roli ściganej bez sieciowej tożsamości. Sterylne, na granicy jutra chociaż bez koniecznego dla takiej historii, nerwu.
Tomb Rider - Roar Uthaug. Jako Lara Croft - Alicia Vikander. I to by było tyle dobrych wiadomości. Jeżeli komuś podobała się ostatnio Mumia...

środa, 23 maja 2018

Oszukać przeznaczenie

Zdjęcie wydawca
Krótka wymiana ognia - Zyta Rudzka. Opowieść o trzech pokoleniach kobiet przypomina nieco prozę Jakuba Małeckiego szczególnie tą z tryptyku Dygot, Ślady, Rdza. Poziom intymności jest tu z pewnością większy nie tylko przez fakt, że głównymi bohaterkami są kobiety, spokrewnione ze sobą w trzech pokoleniach - matka, córka, wnuczka. Wrażliwość Romy, która jest osią tej opowieści i jednocześnie łącznikiem między starą matką a córką Zuzanną, buduje to, że jest uznaną poetką i wierszowaniem leczy prozę życia. To starzejąca się kobieta, która nadal pragnie namiętności i nie znajdując jej w życiu, szuka jej we wspomnieniach. Żałuje, że jest jedynie znaną poetką a nie rozpoznawaną serialową aktorką, co uzdrowiłoby z pewnością jej relacje intymne. Doświadczona nie ma jednak żadnych złudzeń co do otaczających ją ludzi, nawet jej bliskich. W jeszcze gorszej sytuacji znajduje się jej ponad stuletnia matka, zawierzająca swoje życie podwórzowej studni, przerabiając je raz za razem niczym powtórzenia cembrowinowego echa. O najmłodszej z nich, Zuzannie, niewiele wiemy. Uzdolniona muzycznie do osiemnastego roku życia zdobywała sławę jako pianistka, po czym coś w niej pękło i kazało wycofać się z prowadzonego dotychczas życia. Żyje we wspomnieniach matki, która wraz z upływem lat najbardziej boi się, że o niej zapomni. Trochę to brzmi jak charakterystyka postaci, głos z offu z Randki w ciemno i faktycznie życie wspominane przez kobiety to głównie ich spotkania z mężczyznami i tychże konsekwencje. Zyta Rudzka na całe szczęście operuje świetnym językiem, wynikającym najpewniej ze świetnego słuchu, i nie napotkamy tu całej banalności podobnych historii. Wystarczy, że krótka wymiana ognia jaką jest życie i tak kończy się zawsze tak samo. 

wtorek, 22 maja 2018

Szpila wbita w polskie serce

Zdjęcie wydawca
Bardo - Agnieszka Szpila. Tytułowe Bardo to urocze miasteczko leżące w połowie drogi między Kłodzkiem (twierdza, powódź tysiąclecia z 1997 r.)  a Ząbkowicami (niem. Frankenstein, mogło być inspiracją dla Mary Shelley), w przepięknym przełomie Nysy Kłodzkiej przeciskającej się przez Góry Bardzkie. Znane również z Bazyliki (mniejszej) będącej Metropolitalnym Sanktuarium Matki Bożej Strażniczki Wiary Świętej. W buddyzmie "bardo" to określenie związane z reinkarnacją a ściśle stanem między śmiercią a kolejnymi narodzinami. Te dwa zdawałoby się odległe znaczenia, jedno określające miejsce drugie stan, Agnieszka Szpila połączyła ze sobą w brawurowej opowieści o szaleństwach związanych z polskością. Poznajemy barwną grupę osób, których przeznaczeniem będzie udział w pielgrzymce do bardzkiego sanktuarium maryjnego. Pielgrzymka jest autokarowa i jak dowiemy się już w prologu kończy się katastrofą. Każdy z pielgrzymów ma istotny i wiarygodny powód udania się w tę podróż. W arcypolskim korowodzie postaci przeważają typy narodowo-bogoojczyźniane, celowo stereotypizowane w charakterach mocherowo-rydzykowych, kibolo-nacjonalistycznych, zagubionych tożsamościowo, płciowo i rodzinnie, o silnych przekonaniach antysemickich, anty uchodźczych i generalnie anty do wszystkiego co nie nasze. Mamy więc ślepnącego kibola Legii i jego dziewczynę, księżniczkę tipsów, małżeństwo i ich niepełnoletnią córką, która zaszła w ciążę z Egipcjaninem w kurorcie Sharm el-Sheikh, niepewnego swego pochodzenia wszechpolaka, mafijnego malarza rozchwytywanych obrazów z wizerunkiem Żyda z pieniążkiem, którego opętał dybuk, dziecko mówiące po aramejsku, biskupa i siostrę zakonną regularnie nawiedzaną przez Jezusa Chrystusa pragnącego zreformować Kościół i buddystkę, która pomyliła pielgrzymki oraz kierowcę poranionego przez miłość do Freddie'go Mercury'ego. "Reszta postaci, zasnuta magmą przygniatającej je codzienności i szarej rzeczywistości, stanowiła ekran z mgły oddzielający to, co istnieje, od fantazmatów". I jest dla tej opowieści nieistotna.
Historia silnie prześmiewcza, satyrycznie, w końcu to pielgrzymka, uderzająca w kler, powierzchowną religijność i podobną wizję patriotyzmu. Uczciwie muszę stwierdzić, że szydera Pani Szpili jest ciepłej odmiany i jej bohaterów, pokazanych w krzywym zwierciadle, nie sposób nie polubić a przynajmniej tak po ludzku im nie współczuć. Czuć, że autorka, zresztą z dużym poczuciem humoru, pisała Bardo na takim twórczym spontanie wynikającym z pewnością z kontestacji tego co na co dzień możemy obserwować. Wszystko to rysowane jest, owszem, grubą krechą ale jakże wyrazistą. To bardziej akupunktura niż złośliwe wbijanie igieł. Śmiech to zdrowie, śmiejmy się więc, nawet wiedząc, że śmiejemy się z siebie.

piątek, 18 maja 2018

Blask i nędza klasy średniej

Zdjęcie wydawca
Nowy dowód - Jeffrey Eugenides. "Na tej ziemi miał zostać przeprowadzony przez cywilizowanego człowieka wielki eksperyment polegający na próbie zbudowania społeczeństwa na nowych podstawach i to tam po raz pierwszy dotąd nieznane  lub uważane za nierealne teorie miały posłużyć do stworzenia spektaklu, na jaki świat nie był przygotowany przez swoją historię". Ten cytat z XIX wiecznego dzieła O demokracji w Ameryce francuskiego socjologa, wicehrabiego de Tocqueville przyświeca nie tylko opowiadaniu Wielki eksperyment. Jego bohater, redaktor wydawnictwa publikującego literaturę libertyńską, jest pewny, że należy mu się od życia więcej niż dostaje. By zbalansować to przekonanie dopuści się nagięcia rzeczywistości do swoich oczekiwań ryzykując wszystko co osiągnął. Nędza klasy średniej, określenie użyte przez pisarza w jednym z opowiadań, która w przypadkach opisywanych przez Eugenidesa ubożała w zaskakujący i inflacyjny sposób. Nie chodzi wyłącznie o naturę finansową tego ubożenia a kompleksową dewaluację i zagubienie tego fundamentu społecznego. Ale to najczęściej kryzys osobisty mężczyzny w smudze cienia i jego słabość opisywana jak lot ćmy ku światłu świecy - zawiniony mniej lub bardziej rozpad więzi rodzinnych skutkujących zdradą jak w tytułowym Nowym dowodzie czy Znajdź winowajcę. To próba ocalenia czegoś na kształt dawnego marzenia jak w Muzyce dawnej, gdzie mężczyzna próbuje wbrew wszystkiemu zatrzymać rzecz, która kojarzy mu się z lepszymi czasami czy wydłużona, pomimo wyczerpania, aktywność rodziców, głównie ojca, bohatera Apartamentów. To tęsknota za witalnością jak w Kapryśnych ogrodach. Ten lot ćmy świetnie opisuje Poczta lotnicza, gdzie mężczyzna, dużo młodszy od pozostałych bohaterów opowiadań, przeżywa swoją wersję pobytu Odysa u Lotofagów. Autor Middlesex, w tych opowiadaniach, pochodzących przecież z różnych lat jego twórczości, nie uciekł od tematów związanych z tożsamością płciową, za zrozumienie niuansów której dostał przecież Pulitzera. W bezpośrednim Proroczym sromie moglibyśmy odnaleźć antropologiczne poszukiwania Bronisława Malinowskiego seksu u dzikich, chociaż tematyka może się bardziej kojarzyć z powieścią Ludzie na drzewach, debiutu Yanagihara Hanya ( tego od Małego życia). Marudy to historia przyjaźni dwóch starzejących się kobiet połączonych miłością do książki, która wpłynęła na ich życie i wyznawane wartości. Pipeta do pieczeni to w sumie przewrotna opowieść o kobiecie niedoceniającej mężczyzny, który chce ocalić siebie. Wiem, to dosyć nieudolna próba spięcia tych opowiadań pisanych w latach 1988-2017 jakąś jednoznacznie kojarzącą się klamrą. Nie da się. Eugenides ciepło i z wyrozumiałością opowiada po prostu o życiu. O jego nędzy ale i blasku.

środa, 9 maja 2018

Rozpaczliwe dowody życia

Zdjęcie wydawca
Opowiadania bizarne - Olga Tokarczuk. Moja słabość do opowiadań została tym razem wystawiona na ciężką próbę. Frapujący tytuł zapowiadał coś literacko rozpiętego między niesamowitością a dziwnością w opisywaniu świata. W części nawet swoją obietnicę ten zbiór spełnił. Dziesięć zamieszczonych tu opowiadań prezentuje jednak nierówny poziom i nie wynika to z natury tej formy literackiej ale raczej, to jedynie moje podejrzenia i niech pozostanie insynuacją, pozbierania z zakamarków pisarskiej szuflady różnych fragmentów, które wydają się połatane naprędce i pośpiesznie wydane. Choćby - Kalendarz ludzkich świąt, rasowa fantastyka przywodząca na myśl Księgę Nowego Słońca, Gene Wolfe'a, wydaje się kończyć w sposób, który sprawia, że sprawdziłem czy czasami nie kupiłem demo książki. Zielone dzieci zaś jak jakaś poboczna opowiastka z Ksiąg Jakubowych. Serce, które wyraża pewną transplantacyjną tęsknotę, jakieś takie narracyjnie poszarpane czy Transfugium, które powstało chyba tylko z zauroczenia wilczą watahą. Ale są i kompletne, bardzo filmowa Góra Wszystkich Świętych z mocnym akcentem sf , poruszające Szwy, które łączą nie tylko rozłażąca się rzeczywistość (błyszczący fragmentem o spieszącej się klepsydrze), otwierające zbiór Pasażer, najkrótsze z opowiadań ładnie puentuje lęki dnia codziennego. Taka miniaturka w stylu Kinga. Mamy również lekko groteskowe Przetwory, o synu "przeżuwającym" żałobę po matce czy równie surrealistyczną co możliwą Prawdziwą historię, która wydarzyć się może każdemu. I chyba najlepsze w zbiorze - Wizyta, z którą można było się zapoznać wcześniej w magazynie Książki, napisane z wielkim dystansem do oczekiwanej przyszłości. I chyba najbardziej optymistyczne, pogodne, bo większość z tych opowiadań jest bardzo smutna i w niewesoły sposób opowiada o sprawach ostatecznych. O kończącym się życiu, bez huku a nawet i skowytu, o odchodzeniu, stracie i społecznej dezintegracji. Przeważa dystopijny klimat i oprócz przywołanych literackich skojarzeń przypominają odrobinę twórczość J. G. Ballarda. Opowiadania te chociaż próbują zmierzyć się z naszą przyszłością mają w sobie coś staromodnego. Być może wynika to z dużego ładunku nostalgii, za tym czego ta przyszłość nas pozbawi a co być może dzieje się tu i teraz. Niestworzone historie stworzone na nasze podobieństwo.

środa, 2 maja 2018

Refleksy #17

Milczenie - Martin Scorsese. Nie wiem dlaczego wizerunkowo samuraj wygrywa z jezuitą. Martyrologia japońskich chrześcijan i ich europejskich pasterzy. Misja to nie jest chociaż film chce być misyjny.   
Kruk. Szepty słychać po zmroku - formalnie ciekawy serial kryminalny tak przez miejsce gdzie rozgrywa się akcja - Podlasie jak i prowadzenie intrygi przyprawionej elementem nadnaturalnym. Zaskakująco szorstki i brutalny ale mam wrażenie, że takimi są wszystkie produkcje opowiadające o pedofilii => chociażby film Lynne Ramsay.
Czerwony żółw - Michael Dudok de Wit. Poetycka opowieść o rozbitku na bezludnej wyspie. Każdy potrzebuje Piętaszka lub choćby żółwia. A czego potrzebują oni?
Smoleńsk - Antoni Krauze. To, chociaż w nurcie kina katastroficznego, film katastrofalnie zły. Fabularnie, aktorsko i technicznie nędzny a przecież opowiada o największej współcześnie katastrofie naszego państwa. Szkoda, że  w sposób prostacko insynuacyjny natarczywie trzyma się jej sensacyjnej, zamachowej tezy. Nie to jest najgorsze, że jest to niedobry film. Najgorsze jest to, że na razie nie widać scenariusza na inny. 
Przedziwna planeta - interesujący dokument o naszej planecie z kanału National Geographic, wyprodukowany przez Darrena Aronofsky'ego,  prowadzony przez Willa Smitha  i z komentarzem astronautów z kilku misji orbitalnych. Jeżeli Bóg gra w kości to Ziemi dostały się same szóstki gdyż istnienie naszej planety i nasze na niej życie okazuje się splotem miliona wręcz nieprawdopodobnych przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności.
Nigdy cie tutaj nie było - Lynne Ramsay. Joaquin Phoenix gra człowiek straumatyzowanego tak trudnym dzieciństwem jak i służbą w agencji rządowej/wojsku. Jest detektywem wynajmowanym do poruszania się poza granicami prawa, nie mającym złudzeń co do prawdziwej natury świata, idącym jak taran albo młot do wyznaczonego celu. Dostaje zlecenie odnalezienia 12-letniej córki kongresmena. To, że odnajdzie nie zwątpimy ani razu ale czy ją uratuje? Opowiadany momentami w stylistyce slow cinema i zaglądający do głowy bohatera wydaje się mądrzejszy niż jest w rzeczywistości. I to niepotrzebne złudzenie możliwości wyboru zakończenia. Równie dobra muzyka Jonny Greenwooda, gitarzysty Radiohead.
Avengers: Wojna bez granic - Anthony Russo, Joe Russo. Wśród lepszych i gorszych produkcji Marvela ta odsłona Avengersów nie ma praktycznie słabych stron. Wszystko zostało proporcjonalnie wymieszane, humor z patosem, refleksja z pędzącą na złamanie karku akcją, pragnienie życia z koniecznością jego poświęcenia. Kultura masowa ze sztuką. Większość superbohaterów ma swoje pięć albo i więcej minut ale i tak show kradnie główny zły (Josh Brolin w roli Thanosa) oraz Strażnicy Galaktyki, do których dołączam Thora. Z jednej strony szkoda (prawie rok czekania) z drugiej dobrze (czy na pokładzie jest doktor?), że to jednak dwumecz.
Ponadto, Legion z drugim sezonem, równie interesującym chociaż już bez tego efektu świeżości jaki napotkałem w pierwszym, satysfakcjonujący finał Homeland, w którym to chyba pierwszy raz Rosjanie mówią naprawdę po rosyjsku (wierzę, że zobaczymy jeszcze Jewgienija) oraz trzecie Expanse jeszcze bardziej spejsoperowe i na coraz wyższym poziomie.
Słabo, ciepły kwiecień zachęcał do aktywności na świeżym powietrzu. I dobrze.

niedziela, 8 kwietnia 2018

Zachować twarz

Plakat reklmowy
Twarz - Małgorzata Szumowska wyszła z założenia, że o prostych rzeczach należy mówić prosto. Prosto w twarz. Główny bohater, Jacek grany przez Mateusza Kościukiewicza, ulega wypadkowi w pracy. Ratuje życie ale wymaga pionierskiej operacji, przeszczepu twarzy. Operacja się udaje, przeszczep zostaje przyjęty ale tak odmieniony Jacek zostaje odrzucony przez swoje otoczenie. Szumowska opowiada, skądinąd arcydramatyczną, historię w mocno satyryczny sposób, prowadząc nas od jednego skeczu do drugiego. Jacek jeszcze przed wypadkiem był już outsiderem w swoim środowisku. Metalowiec zasłuchany w Metallice, wzbudzający słuchaną w pędzącym maluchu muzyką  popłoch na odpustach, człowiek wrażliwy i sumienny w pracy, wyszydzany przez szwagra za marzenia o emigracji (choćby do Lądka albo do Londynu). Oświadcza się dziewczynie, ekspedientce ze sklepu, która podobnie jak on wygląda na wolną duszę. Jest robotnikiem na budowie statuy Jezusa Chrystusa (najwyższej na świecie, podobnej do tej w Świebodzinie, wyższej nawet od tej w Rio). To tam przez swoją nieuwagę doprowadza do wypadku, który zmieni jego życie. Powracający ze szpitala Jacek na krótko zostaje lokalną gwiazdą i chociaż z rezerwą to ludzie mu współczują i chcą nawet pomóc. Wkrótce zamieszanie wkoło niego zamienia te postawy w nieufność. Ludzie przestają w nim dostrzegać dotychczasowego człowieka - odrzuca go matka, która ratunek dla odmienionego syna widzi w jego egzorcyzmowaniu. Była narzeczona się nim brzydzi. Szwagier, oprócz tego, że mówi mu per "ryju" za wiele się nie zmienił. Jedyni, którzy akceptują go w tej nowej skórze są miejscowi żule i dziadek. Wsparcia udziela mu siostra pomagając mu w nieoczekiwanej sytuacji i tylko dzięki niej Jacek nie pozostaje sam. Źródłem komizmu stają się dla nas zarówno te momenty kiedy Jacek próbuje polubić swoja nową twarz, stara się o rentę, próbuje zarabiać jako model w reklamie cudownych środków i te, przede wszystkim, które związane są z zachowaniem jego otoczenia. A zachowania te film definiuje jako mieszankę naszych narodowych kompleksów i wad. Zakłamania, zawiści, świętoszkowatości, powierzchownej religijności, megalomanii,  wiary w zabobon i lęku przed nieznanym automatycznie utożsamianym z wrogiem i złem. Całego tego konglomeratu zacofania. Dla wielu Szumowska idzie trochę po bandzie obśmiewając klerykalizm, ksenofobię i utożsamiając te cechy głównie z wsią (do tego jeszcze w malowniczej scenerii małopolskiego Zalewu Rożnowskiego). Figurę obcego tworzy z kogoś wcześniej przecież akceptowanego pomimo swojej oryginalności. Mamy jej uwierzyć, że wystarczyła zmiana twarzy, powołania nowego człowieka, niczym monstrum dr F., by wywołać nieudawane, wrogie reakcje. W ludziach o wcale nie ładniejszych twarzach. Co pozostaje? Wyjechać, ale dokąd. Pośmiałem się i zadumałem ale nie zostałem do końca przekonany.