niedziela, 16 lutego 2020

Nieszczęsne wydarzenia

Zdjęcie własne
Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket - Edgar Allan Poe. Jest taka mądrość ludowa ubrana w sentencje przez Arystotelesa, że są trzy rodzaje ludzi - żywi, martwi i tacy co wyruszyli w morze. Gęsty tekst nie rozcieńczony jakimkolwiek dialogiem w nowym tłumaczeniu Tomasza Kłoszewskiego ("relacja" w tytule zastępuje wcześniejsze "przygody" i jakby przywraca właściwy ciężar opowieści) z posłowiem Tomasza Gałązki. Pym za namową przyjaciela Augustusa dostaje się w tajemnicy na statek wielorybniczy wypływający gdzieś w odległe rejony Pacyfiku. Zanim ujawni swoją obecność na statku dochodzi na nim do niewyobrażalnych okrucieństw a ci, którzy przeżyją bunt staną w obliczu własnego szaleństwa oraz trwogi w konfrontacji z morskim żywiołem. 
Jedyna powieść Poe stylizowana na prawdziwą relację z podróży (zapis której, jak wyjaśnia przedmowa, został przywłaszczony i częściowo wcześniej opublikowany jako fikcja przez redaktora Poe) nie zdobyła uznania w czasie swojej premiery i tak naprawdę zniechęciła Edgara Allana Poe do tworzenia dłuższych form literackich. Pozostał z korzyścią dla nas, czytelników przy opowiadaniach, które są, przy całym szacunku dla powieściowego debiutu, sprawniejsze literacko. Niemniej ta jedyna powieść z czasem zaczęła żyć własnym życiem stając się inspiracją dla innych twórców i bywa wspominana jako jedno ze wspanialszych dzieł literatury amerykańskiej. Oprócz tych wspomnianych w posłowiu dzisiejsza recepcja przywołuje chociażby Terror Dana Simmonsa. Oczywiście podobieństw tych nie przywołuje sam marynistyczny sztafaż, takich opowieści jest przecież znacznie więcej, a raczej atmosfera jak z koszmarnego snu doprawiona pozornie wytłumaczalną niesamowitością a pośród tego człowiek próbujący oswoić nieznane. Owszem to co znamy jako późniejszy gotycki element twórczości Poe przeplatane jest narracją edukacyjno-naukową opisującą chociażby  geografię istniejących miejsc  i napotkaną faunę. Stając się kroniką tej wymuszonej podróży przybliża proces odkrywania lądów mniej lub bardziej znanych zwykłemu czytelnikowi. Te mniej znane lub jeszcze nieodkryte Poe wypełnia naiwnym mistycyzmem i grozą mającymi potęgować wrażenia ówczesnego odbiorcy. Całość drukowana była w gazetowych odcinkach, jak się wydaje po błędach w ciągłości fabularnej, pisanych na bieżąco a zakończenie pozostaje niespodziewanie urwane i otwarte na dalsze spekulacje. 

poniedziałek, 10 lutego 2020

Refleksy #34

Mistrzowie - Javier Gutierrez. Przesympatyczny hiszpański komediodramat o trenerze skazanym na szkolenie drużyny niepełnosprawnych (naturszczycy). Uciekając od pretensjonalności i politycznej poprawności, bawi i uczy.
Monument - Jagoda Szelc. W swoim drugim filmie pomaga, skutecznie, obronić dyplom biorącym w nim udział młodym adeptom sztuki aktorskiej. Obraz nie ma jednak tej sił co jej debiut, Wieża. Jasny dzień. Może przez to, że zaczyna się w miejscu, w którym tamten się kończył, co zbyt szybko staje się widoczne. Nieważne, film przykuwa uwagę i świadczy o dużym talencie reżyserki. Myślę, że kogoś z dyplomantów/-tek również jeszcze zobaczymy.
X-Men. Mroczna Phoenix -Simon Kiknberg. Zaskakująco spójne fabularnie, chociaż, nie ukrywajmy, brak Wolverina w tej serii bywa odczuwalny.
Fuga - dyskutowano swego czasu o znaczeniu takiego tytułu powieści Wita Szostaka. Tutaj podobnie możemy odkrywać znaczenia tego terminu. Dla mnie pozostanie tą chwilą w której znaleźli się bohaterowie, krótko zjednoczeni w rodzinę. Historia kobiety, która zaginęła i straciła pamięć a po dwóch latach, trochę wbrew sobie, zostaje przywrócona do odgrywanych wcześniej ról. Aktorsko dobrze zagrane przez parę Gabriela Muskała -  Łukasz Simlat.
Doktor Sleep - Mike Flanagan. O ile film nawet się broni jako kontynuacja Lśnienia Kinga to pokazuje jednocześnie jak boleśnie różni się od Lśnienia Kubricka.
Le Mans'66 (Ford vs. Ferrari) - James Mangold. O tym jak Ford chciał utrzeć nosa Ferrari i wygrać 24 godzinny wyścig w Le Mans. Popis dwóch facetów - Matta Damona i Christiana Bale'a. Szybcy i wściekli, wersja dla dorosłych.
Jojo Rabbit - Taika Waititi. Film ten mógł nakręcić jakiś młody, zdolny Niemiec o lekko brzmiącym nazwisku, na przykład Schmetterling. Na całe szczęście jest to film gościa z Nowej Zelandii, którego imię i nazwisko kojarzy się z surfowaniem na Hawajach. I chyba tylko dlatego forma i treść nie są irytujące. Oprócz popełnienia tego filmu zagrał w nim Adolfa Hitlera, wyimaginowanego przyjaciela tytułowego dzieciaka, zindoktrynowanego niemieckim narodowym socjalizmem młodego nazisty, który odkrywa, że w jego domu ukrywa się Żydówka. Jak ta historia się skończyła, wszyscy wiemy ale jest parę zaskoczeń.
Nieoszlifowane diamenty - bracia Safdie. Adam Sandler, wcale nie tak odległy od swoich dotychczasowych ról, rewelacyjnie za to wyreżyserowany, gra powiedzmy "jubilera", handlarza biżuterią, nieortodoksyjnego Żyda uwikłanego w skomplikowane relacje uczuciowe i biznesowe. Nieustanne lawirowanie między wierzycielami i uzależnienie od hazardu stają się próbą oszukania fatum. Nerwowy rytm filmu wygląda i brzmi jak puls Nowego Jorku, angażuje i trzyma nas za gardło.
Za nami świetna Watacha, która w trzecim, ostatnim sezonie zgrabnie domyka wcześniejsze wątki a przed nami finałowy sezon Homeland. Oby się działo. Ponadto: Drakula - netflixowa produkcja od twórców Sherlocka (Gatiss&Mofat) próbuje się w charakterystyczny dla niego sposób oderwać od legendy oryginału. Momentami się to nawet udaje. Najlepszy robi się w trzecim odcinku ale wtedy się kończy.  Outsider - bardzo udana ekranizacja powieści Kinga, w oglądaniu której nie przeszkadza nawet znajomość książki. Strefa mroku - nowa wersja popularnego serialu w narracji Jordana Peele'a uwspółcześnia jedynie trochę te staromodne historie. Nowy papież - Tytuł "Dwóch papieży" był już zajęty. Dramatis personae uzupełnia Malkovich, grający jak nigdy. Uczta dla ducha, ciała na ołtarzu. Sorrentino powinien dostać honorowe obywatelstwo Watykanu i jakąś tajną ale ważną nagrodę od Kościoła katolickiego. Za rzucenie koła ratunkowego w najbardziej oczekiwanej chwili.
Rojst - nieobejrzany przeze mnie do teraz serial-sierota po Showmaxie, mea culpa, na szczęście adoptował netflix. Świetna realizacja i duet Seweryn-Ogrodnik nie pozwalają oderwać się od ekranu. PRL noir, zagadkę śmierci prominentnego aparatczyka i prostytutki rozwiązują dziennikarze lokalnego Kuriera. Ładnie odmalowane realia epoki nie tak dawno minionej, muzyka i aktorzy w rolach drugoplanowych. Klimatem i zdjęciami przypomina Nieświadomych, niedawną czeską produkcję dla HBO. Jeszcze Babilon Berlin, który będzie moim odnośnikiem do przyszłych ekranizacji prozy Szczepana Twardocha.

Oskary już za nami i bez większych zaskoczeń. Parasite pozamiatał, mógłby oddać chociaż jedną figurkę Bożemu Ciału. Joaquin Phoenix the best, Brad Pitt i Laura Dern, mając na uwadze ich dorobek, dostali w sumie nagrody pocieszenia, 1917 i Le Mans'66 jedynie z nagrodami technicznymi.Taki rok.