sobota, 27 maja 2017

Najporządniejszy osiedlowy psychopata

Zdjęcie wydawca
Bestia najgorsza - Michał Cetnarowski. Zbiór opowiadań znanego selekcjonera polskiej fantastyki, redaktora Nowej Fantastyki, w której to dwa z tych opowiadań już były publikowane. Tytułowe w nr 7/2012 a rok wcześniej, w nr 7/2011, zamieszczono Pustynia rośnie.
O Bestii najgorszej pisałem w chwili jej premiery "Cetnarowski swoim pierwiastkiem pałubicznym nawet mnie rozbawił szczerze. Tekst gęsty, naładowany adrenaliną, prowadzony w tempie gry skojarzeniowej a przy okazji w mocno sensacyjnej i swojsko osadzonej fabule". Jego socjologiczno-polityczny kontekst dzisiaj wybrzmiewa trochę inaczej i być może odrobinę mniej bawi.
Świeżo po lekturze zbioru odnoszę wrażenie, że te opowiadania lepiej broniłyby się czytane osobno a nie jedno po drugim. Być może problem leży gdzie indziej bo przecież Labirynty, debiutancki zbiór opowiadań Centarowskiego, czytało mi się dobrze. Obecnie odczuwam jedynie pewną powtarzalność tak znanej już frazy, zgrabnych zdań i bon motów, których konstruowanie Centarowskiemu przychodzi tak łatwo jako Cohelo, jak i problematyki, brzmiącej jakby miała zainteresować co najwyżej zbuntowanego licealistę. Liczyłem na więcej. Fakt wydania zbioru w Powergraphowych Kontrapunktach, intrygująca, monochromatyczna okładka, a całość przecież zapowiadana jako "gęsta proza psychologiczna" i "literatura piękna dla dorosłych", w końcu taką obietnicę składało. Liczyłem na konceptualny charakter zbioru ale jego myśl przewodnia ogranicza się do wielokrotnie już przerabianej tematyki dezintegracji i rekonstrukcji, swoistej wersji snu we śnie, śniącego, że śni.
Oczywiście w czytaniu jest o wiele lepiej a te uwagi przychodzą dopiero po skonfrontowaniu z oczekiwaniami. Chociażby dwa najlepsze w zbiorze opowiadania. Pustynia rośnie to oryginalna, chociaż przez wielu już opowiadana, historia o dezintegracji ciała i duszy i ich zmartwychwstaniu. Ecce homo. Kwantowi kochankowie opowiadają również o pewnej rekonstrukcji. Pani wspomina Pana, relatywizując wspomnienia o własnym życiu. Przejmujące. RP Productions znalazło się w ich towarzystwie chyba przez przypadek. To zwykła porno story z niewiele lepszą fabułą niż na VHS, nutką vintage i narodowym pieprzykiem. Dużo lepiej wypada Strach. Historia rodzinna, atmosferą przypominające światy Lovercrafta, ze świetnie budowanym napięciem i takim mieszczańskim sznytem. Kończące Żadna na ziemi rzecz trafi do wrażliwej młodzieży i być może jak w tytułowym sięga po nauczanie. Może stąd ten klimat naiwności i mój niedosyt.
Patrząc jednak na całość, po prostu nie wygląda mi to na "szturm głównego nurtu", nie widzę tego postępu, który przeszli Orbitowski, Twardoch, Małecki. Może gdyby Cetnarowski wyzwolił się z formy opowiadania, dał upust swojej wyobraźni w dłuższej formie, całość stałaby się bardziej zdyscyplinowana i przez to dojrzalsza. Bo wcale nie musi być głównonurtowa.


czwartek, 25 maja 2017

Usiądźcie wygodnie

Twin Peaks - Mark Frost&David Lynch. Niespecjalnie wierzyłem w powrót do Twin Peaks. Jednak obietnicę Laury Palmer, ponownego spotkania po 25 latach, Lynch realizuje póki co nienagannie. Oczywiście nie wszystko mi się po tych kilku odcinkach zaplanowanego na 18-cie epizodów Powrotu podoba. Najsłabiej klaszczę w tych momentach ewidentnego powiązania teraźniejszości z przeszłością, momentami zbyt nachalnej, związanej z monetyzacją produktu, próby związania moich emocji sprzed lat.

Reżyser, materiały prasowe

Przed konsumpcją obecnej odsłony serialu powtórzyłem sobie jedynie po dwa pierwsze odcinki pierwszej i drugiej serii (nie jestem pewny czy obowiązywał na początku lat 90-tych ub. wieku, wobec dłuższych produkcji telewizyjnych, termin sezon). Nie wiem czy David Lynch stał się po tylu latach twórcą dojrzalszym. Na pewno ja dojrzalszym stałem się widzem. I na razie nie wyczuwam fałszu. Zachwycony jestem nie tylko obrazem ale i brzmieniem, bo jest świetny dźwiękowo, nie tylko muzycznie. Urzeka powolnością narracji, która działa hipnotyzująco, powodując, że chwilami senna akcja eksploduje niesamowitością. Niby oczekiwaną i dającą nam czas na oswojenie ale jednak dreszczotwórczą. To powrót całej mitologii Lyncha, oniryczności, hipnozy, transu, zastępczej rzeczywistości. To galeria postaci niejednoznacznych ale i niezwykle zwykłych. To symulakrum zapełnione doppelgangerami. To szklany box przed którym wszyscy siedzimy w nadziei, że jest pułapką w którą wpadnie Zło, objawi Cierpienie, dzięki któremu ujrzymy Dobro. Że zobaczymy ten moment Prawdy. Ale najpewniej w tą szklaną pułapkę złapiemy się tylko my.

piątek, 19 maja 2017

Anne. A tak

zdjęcie CBC
Ania, kanadyjski serial, którego pierwszy sezon obecnie gości w Netflixie, to oczywiście adaptacja serii Ania z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery. Ta od ponad stu lat krzepiąca dziewczęce serca opowieść przyciągnęła moją uwagę z dwóch powodów. Nie będąc już dzieckiem ale nie będąc jeszcze nastolatkiem trafiłem na adaptację Ani z Zielonego Wzgórza w jednym z warszawskich teatrów (nie pamiętam, która to ze stołecznych scen). Była to pierwsza wizyta w teatrze i byłem autentycznie zafascynowany przedstawieniem i losami rudej sieroty. Adaptacja była porządna i jak mniemam, w tamtym czasie dosyć popularna w Warszawie. Na tyle popularna, że rok później ponownie trafiłem na to przedstawienie (pamiętam, że dostrzegłem nawet jak aktorka grająca Shirley się zmieniła, a może to aktorkę zmienili?). Więc pomimo oczywistej dziewczęcej proweniencji sentyment kazał mi spojrzeć ponownie w kierunku Ani. Drugim z powodów były pojawiające się gdzieniegdzie głosy, że serial zrywa z literackim pierwowzorem. Sugerowano nawet pewną mroczność. Opinie te były przesadzone. Naturalnie twórcy starali się pokazać niełatwą drogę Ani do Avonlea ale mroku tu tyle by pokazać, że w gospodarstwie Maryli i Mateusza nie ma jeszcze prądu elektrycznego. Serial jest nienagannie zrobiony (szczególnie odcinek pilotowy), aktorzy dobrani rewelacyjnie i tak naprawdę (podpieram się konsultacją z żoną) zrobiony z szacunkiem dla powieści Montgomery i jej czasów. Co prawda mam pewne wątpliwości czy może on z równą siłą trafić do osób, które wcześniej nie poznały Ani. Nie Anny. Ale to nieistotny szczegół. I ta rewelacyjna malarsko i muzycznie czołówka.



poniedziałek, 15 maja 2017

Refleksy #4

Uciekaj! - Jordan Peele. Film uwodzi a nawet mami przywołując momentami ducha Dziecka Rosemary, Polańskiego. Początkowo broni się jako obrazek społeczno-obyczajowy, taka nowa wersja Zgadnij kto przyjdzie na obiad, Stanleya Kramera z 1967 r., później wpada w tonację sekciarsko-voodoo, nawet umiejętnie strasząc, by, niestety, zakończyć jak rasowy slasher. Ale i tak mocno się wyróżnia. Ostatni taki czarny horror to chyba Candyman.
Na granicy - Wojciech Kasperski. Debiut ładnie sfilmowany. Młode i stare wilki w Bieszczadach czyli kino inicjacyjne w klimacie Watahy. Plus Dorociński, Chyra i znowu dający się zauważyć młody Bielenia.
Las, 4 rano - Jan Jakub Kolski. Dojrzały i spełniony zawodowo mężczyzna po osobistej stracie zaszywa się w lesie odrzucając zgromadzone dobra i zdobytą pozycję. Jednak Świat upomina się o niego. Dla Krzysztofa Majchrzaka.
Białe czepki zamiast czarnych parasolek czyli serialowa Opowieść podręcznej jakoś nie może do mnie trafić. Jest coś nieprzekonującego mnie do tego w sumie mocnego i nadal aktualnego przekazu. To mogą być drobiazgi, jakiś taki klimat czy próba narzucenia mi wizji świata, z którą się nie zgadzam i którą trudno mi sobie wyobrazić (podobnie poległem na niegłupich przecież Pozostawionych). Również, co już mnie zupełnie zaskoczyło, nie oczekuję z napięciem na nowe odcinki Fargo. Są świetnie grający aktorzy, jest jak zwykle lekko surrealistyczna intryga, jest muzyka, ba nawet jest znowu UFO ale wyczuwam jakieś zmęczenie materiału. Dużo lepiej Amerykańscy bogowie na podstawie chyba najlepszej książki Gaimana. Trudno cokolwiek zarzucić gdyż na razie film sztywno trzyma się literackiej podstawy.
Zobaczę wkrótce jak wypada nowy, drugi sezon Wersalu. Prawa krwi, czy warto było czekać na powrót do Twin Peaks (populacja prawie 52 tysiące mieszkańców to już chyba nie miasteczko) i czy Frank Underwood będzie konkurencją dla finału ostatniego Homeland.

niedziela, 14 maja 2017

Sonata Księżycowa (quasi una fantasia)

Fazy Księżyca.
Źródło Wikipedia
Luna: Wilcza pełnia - Ian McDonald. Dzieje się jeszcze więcej niż w Nowiu* gdyż znamy wszystkich bohaterów i wiemy, z grubsza, na co ich stać. A stać ich na wiele. Jest bardzo dramatycznie i można powiedzieć, że to bardziej wojna niż pokój. Krucha księżycowa równowaga opierająca się na cywilnych kontraktach i korporacyjnej chciwości zaczyna pękać. Alianse tracą na znaczeniu i nawet rodzinie trudno zaufać. W relacji z lektury pierwszej części błędnie odczytałem, że McDonald zaplanował całość jako trylogię (w blurbie Nowiu wyraźnie było napisane, że to dylogia). Po finale Wilczej pełni sadzę, że Luna może rozrosnąć się w znacznie obszerniejszą serię sf. W końcu pozostały jeszcze dwie kwadry.

* /refleksja z forum DOF / Luna: Nów. To raczej księżycowa Dynastia niż Moon Jonesa. A nawet Pięć Dynastii. Dla McDonalda świat to za mało i opuszczając kolorowe i intrygujące Indie, Turcję czy Brazylię zawlókł ludzi na surowy Księżyc. Z wszystkimi wadami i zaletami ludzkości. Powieść dosyć długo się "układa" i z początku wydaje się chaotyczna i nierówna. Dopiero od osobiście opowiedzianej historii Adriany Corty, założycielki jednej z Dynastii, akcja rusza do przodu rozstawiając główne figury i piony na planszy, zaplanowanej na trylogię, opowieści o księżycowych ludziach. Dużo namiętności podnosi temperaturę opowieści aż do dramatycznego finału. Sex, drugs and bossa nova. 

Czy Ian McDonald dopisze ciąg dalszy?
Zdjęcie własne


sobota, 13 maja 2017

Strzeż się. Ja się nie ustrzegłem

Zanim opiszę moje wrażenia po obejrzeniu filmu Obcy. Przymierze - Ridleya Scotta przypomnę jak w lipcu 2012 roku wstrząsnął mną Prometeusz:
/ refleksja z forum DOF / "Skąd to poczucie zawiedzenia dominujące w recenzjach tego filmu? Co wzbudziło nadzieje, że Scott powróciwszy do świata Aliena stworzy coś zbliżonego do jego poziomu? Dlaczego w ogóle tego oczekiwaliśmy?  Pozostając przy kinie gatunkowym oczekuję w filmie fantastycznym emocji i przesłania prostego jak western Johna Forda. Przygoda, tajemnica, prawy bohater, zło ujarzmione. Nie zaszkodzi również kilka zaskoczeń fabularnych. To wszystko niby dostaliśmy tego lata więc na co narzekamy? Dlaczego widz miał otrzymać intelektualną zabawę i naukową prawdę skoro żadna z części  nie miała takich aspiracji ( no może poza próbą Finchera). Miałem to szczęście, że poszczególne odsłony Obcego oglądałem chronologicznie, zawsze w kinie i w każdej części odnajdywałem nową jakość. Ale w Resurrection  formuła Obcego praktycznie się wypaliła. Film przeładowany pomysłami, jak wydaje się, czerpiący garściami z zarzuconych scenariuszy, niczym Cyrk pokazujący nam tresurą obcych kreatur i prawie uczłowieczając zło  doprowadził zwycięską Ellen Ripley do domu. Kolebka ludzkości została ocalona (na razie) i można było zanucić home, sweet home. I tak mogło zostać. Ripley spajała tetralogię Obcego. Przy całej różnorodności poszczególnych części z wyraźnym piętnem reżyserskich fiksacji to ona była ważniejsza niż potwór. Pomysł, że Scott olśni po raz drugi i to zabiegiem cofającym akcję,  nie wydawał się być z góry skazany na niepowodzenie. Liczyłem, że Scott uniknie pułapki w jaką wpadł Lucas próbując nam pokazać, sfilmować to co tak pięknie leciało napisami w czołówce A New Hope. Po Robin Hoodzie Scott powinien to doskonale wiedzieć. Pewnych rzeczy po prostu nie warto ruszać, ale jak mówią pieniądz nie śmierdzi. Nowy pomysł fabularnie będący miksem teorii panspermii  i von Dänikena,  z unoszącym się nad tym wszystkim zapaszkiem new age a nawet scjentologii , puszcza oko do miłośników Obcego. Ale to inny film, inna bajka. Nie potrafi się zdecydować czym naprawdę chce być, scenariuszowo jest po prostu kiepski a momentami wręcz żałosny. Nierówny, niedobrany aktorsko (faktycznie zapamiętamy jedynie Fassbendera), z żenującym zakończeniem obraża mnie jako widza. Osobiście jestem bardzo mocno zawiedziony. Naprawdę wierzyłem, że będzie to dobry film".
No cóż, dzisiaj to samo mógłbym napisać o Przymierzu. Ten film to praktycznie Prometeusz 2.0 i niestety nie widać żadnego postępu, to praktycznie identyczne fabularnie filmy. Powtarza nawet te same idiotyzmy. Poprzeczkę oczekiwań obniżyłem maksymalnie ale w tym miejscu muszę przeprosić. Life, który niedawno oglądałem i na tle którego miał błyszczeć najnowszy film Scotta a o którym nie miałem dobrego zdania, to film lepszy od Obcy. Przymierze. Z trwogą czekam na październik i to co przyniesie powrót do świata Blade Runnera. W kinie nikt nie usłyszy twojego szlochu (z żalu).

Kartonowa maszkara uczciwie ostrzega. Nie posłuchałem
i obejrzałem.
Zdjęcie własne



sobota, 6 maja 2017

Globalizacja jest wsiowa

Tlen - Geoff Ryman z podtytułem Albo mieć i nie mieć. To kolejny trochę spóźniony tytuł na naszym rynku literatury fantastycznej. W dzisiejszym świecie rozwiniętego internetu, projektu SpaceX Elona Muska, mediów społecznościowych zagarniających inne, tradycyjne modele społecznej komunikacji, powieść Rymana z 2005 roku już nie robi takiego wrażenia. Oryginalne pozostaje osadzenie akcji w fikcyjnym państwie usytuowanym gdzieś na styku Chin, Tybetu i Kazachstanu oraz silne, kobiece główne bohaterki, co jest rzadkie w męskiej prozie, tej gatunkowej jeszcze bardziej, do tego ukazane w swoich tradycyjnych, społecznych rolach.
Ryman opisuje świat, a raczej jego prowincję, w chwili próby technologicznej rewolucji, swoistego przyspieszenia polegającego na bezpośrednim, neuronalnym, dostępie ludzi do zasobów Sieci zwanej Tlenem. Próba ta, nie tylko z przyczyn technicznych, staje się nieudana a jej następstwa trudne do przewidzenia. Gdzieś w Karzistanie (mnie kojarzył się głównie z Mongolią), główna bohaterka, Mae, w następstwie tego eksperymentu pozostaje, w przeciwieństwie do innych, połączona z Siecią a w wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności jej jaźń pozostaje spleciona z duchem innej kobiety, która eksperymentu nie przeżyła. Fakt ten stanie się dla niej tak przekleństwem jak i wyzwoleniem. Mae to wiejska modystka, kobieta niewykształcona chociaż sprytna i na swój sposób mądra, ma wielki wpływ poprzez swoje modowe talenty na inne kobiety w wiosce. W następstwie incydentu z Tlenem spojrzenie Mae na świat zaczyna się zmieniać. Doświadcza osobistej przemiany, która rozpoczęta miłością w nieunikniony sposób doprowadza ją do sytuacji, w której skazana zostaje na ostracyzm własnego środowiska.
Nieoczywista to fantastyka, gdyż więcej wspólnego ma z opisaniem pewnej wyobrażonej obyczajowości społeczności żyjącej w dosyć tradycyjny sposób, daleko od zdobyczy cywilizacji, chociaż znającej jej atrybuty i nie wykazującej wobec nich większej wrogości. Ryman, w momencie kiedy spodziewamy się szalonej jazdy w związku z wprowadzeniem ogólnoświatowego Tlenu, zawiesza ten moment technologicznej rewolucji i jak w podtytule każe nam się zastanowić co stracimy, co zyskamy w następstwie tej zmiany. I chociaż stara kwantowa prawda powiada, że trzeba szybko biec by nie stać w miejscu*, to u Rymana tak to nie działa. I chociaż ambicją Mae jest rozwój i misja postępu, stale powtarza, że "nie ma przeszłości, do której można by wrócić", to bardzo długo będziemy z nią tego jednak próbowali.
Tlen jako sposób funkcjonowania Sieci zapożycza, istotny i nie tak dawno przypomniany, koncept zastosowany przez Teda Chianga w Historii twojego życia (1998). Niby Ryman przemyka po nim sprytnie, jakby nie chcąc się na nim skupiać, ale naszej uwadze to nie umknie i punktów pisarzowi nie nabije. To również nawiązania do "proroka mediów elektronicznych" Herberta Marshalla McLuhana, który już na starcie powszechnej telewizji przewidział, że "nowa elektroniczna współzależność ponownie stworzy świat w postaci globalnej wioski". Ten badacz, filozof nowych mediów był przekonany, że "charakter środka komunikacji ma większy wpływ na odbiorcę niż sama przekazywana wiadomość. Środek przekazu jest przekazem" a zmiana ludzkiej psychiki jest możliwa pod wpływem zmiany technologicznej. Więc Ryman opisując w 2005 r., w roku startu youtube, swoją wersję smart TV, prorokiem wielkim nie był. Również geograficzna egzotyka powieści Rymana daleka jest chociażby od kreacji znanych z powieści sf Iana McDonalda, gdyż więcej ukrywa niż pokazuje.
zdjęcie własne
Całość klimatem i sposobem ogarnięcia Świata lekko przypomina mi dekadę wcześniejszą Kirinyagę, Mike'a Resnicka. Nawet Mae pozostaje momentami podobnie irytująca jak szaman Koriba. Pamiętam dziewczynkę z chyba najlepszego opowiadania zbioru Resnicka Bowiem dotknęłam nieba. Mae swoją wiarą w to, że "Kobiety podtrzymują połowę nieba", w tej walce, zmierzeniu z losem, ją przypomina. I chyba Air, pierwotnie opublikowane w 2001 roku jako opowiadanie, bliższe było by temu skojarzeniu.







* Hipoteza Czerwonej Królowej


Przepiękna okładka Uczty Wyobraźni
zdjęcie własne

czwartek, 4 maja 2017

Refleksy #3

Z kina domowego:
Paterson - Jim Jarmusch. Poeci są wśród nas. On jest kierowcą autobusu prowincjonalnej komunikacji miejskiej (no przecież nazwisko własne i filmowe zobowiązuje), Ona piecze babeczki i kompulsywnie maluje mieszkanie. I jest Pies, który zostaje spirytus movens ich życia. Sympatyczne, afirmacyjne kino o radości z takiego codziennego życia. O tyle łatwiejszego, że przecież nie trudnego.
Jackie -  Pablo Larrain. Jest w tym filmie coś magicznego, coś z legendy. Nie tylko z powodu odwołania do arturiańskiego Camelotu do którego Jacqueline Kennedy porównuje Biały Dom za czasów prezydentury jej męża. Natalie Portman zagrała na granicy oddania duszy. Chciałbym aby nasze kino polityczne tak umiało przepracować narodową żałobę.
Toni Erdmann - Maren Ade. Ten nagradzany film to świetnie zagrany, szczery a momentami wręcz sięgający po groteskę komediodramat o ojcu, który ratuje córkę. Córka to korporacyjna bestia do zadań specjalnych, której zadaniem będzie przeprowadzenie głębokiej restrukturyzacji pewnej firmy w Rumunii. Jej ojciec nie mający z nią od dawna właściwego kontaktu podąża za córką przywracając ją do ludzkiego stanu. Choćby na moment. Film jednak trochę długi.

Aktualizuję o wieczorną wizytę w kinie:
Strażnicy Galaktyki vol. 2 - James Gunn. Peter, I Am Your Dad. Składanka ulubionych motywów, część druga*. Ta składanka jest mniej przebojowa za to bardziej refleksyjna, bohaterowie musza pokonać własne problemy a niektórzy nawet dorosnąć. I trochę mniej bawi w porównaniu do części pierwszej. Kilka nowych, starych twarzy niechybnie doprowadzi nas do vol. 3.

* Przyjemnie nieangażujące umysłu. Ma w sobie coś z zapomnianych już produkcji He-Man, Flash Gordon czy też Kaczor Howard. Tak jak literatura young adult, po którą sięgają coraz częściej dorośli,  jest też przypadkiem postępującej infantylizacji kina rozrywkowego. Nihil novi sub sole. Jakimkolwiek ( refleksja z forum DOF-u o vol. 1)


wtorek, 2 maja 2017

O fladze


O głowie - Klaus Mitffoch*

Głowa umie łączyć niebo z szyją      
Flaga Polski - kolorowanka do wydrukowania
z serii kolorowanki Patriotyczne.
Materiał edukacyjny ze strony maluchy. pl
Niebo w szyje wpada poprzez głowę
Głowa często lubi być niczyją
I dlatego ciągle jest jak jest

Głowa mówi lubię kiedy mówię
Lubię głowić się i lubię lubić
Lubię łudzić się i łudzę ludzi
Że odcinam się by ich nie nudzić

Głowa widząc flagę mówi flaga
Kolor naszej flagi jest złożony
Kolor górny jest kolorem białym
Kolor dolny to kolor czerwony

Kolor górny jest kolorem białym
Kolor dolny to kolor czerwony

Kolor górny jest kolorem białym
Kolor dolny to kolor czerwony

*  utwór muzyczny autorstwa - Krzysztof Pociecha i Lech Janerka


Piosenki Lecha Janerki posiadają zadziwiającą cechę, nie starzeją się i cały czas zachwycają wręcz wieszczą przenikliwością. A może to jedynie deja vu? Warto więc Lecha także czytać. Ma moc.
Akurat w zbiorze tekstów Lecha Janerki - Śpij Aniele mój/Bez kolacji - 33 piosenki na papierze zabrakło O głowie. Ale są Konstytucje, na przykład.

zdjęcie własne