czwartek, 27 sierpnia 2020

Kołowrót


Tenet - Christopher Nolan. Fajnie było wrócić po kilku miesiącach do sali kinowej. Jeszcze fajniej na film zapowiadany od dłuższego czasu jako tytuł otwarcia dla kin w tym trudnym dla biznesu rozrywkowego czasie. Komfortowo choć smutno było siedzieć w prawie pustej sali, rozdzielony z innymi widzami często rzędami foteli. Sam seans bardzo satysfakcjonujący. W pierwszym momencie, zaatakowany bardzo głośnym dźwiękiem, zrzuciłem to na karb dłuższej nieobecności w kinie i odwyknienia od mocnego systemu nagłośnienia. Jednak nie, ścieżka dźwiękowa filmu, szczególnie efekty dźwiękowe boleśnie uderzają w uszy. Ale tak ma być. Otwarcie filmu, wdarcie się sił specjalnych do okupowanej przez terrorystów kijowskiej opery, przypomina wręcz jakąś alternatywną wersję zdarzeń w moskiewskiej Dubrowce. Tutaj poznajemy głównego bohatera (John David Washington godnie kontynuujący rodzinną tradycję), agenta CIA. Przed nim jednak poważniejsze wyzwanie, będzie musiał zapobiec wydarzeniom, które mogą doprowadzić do zagłady świata. Jeżeli ten plot przypomina niebezpiecznie fabułę Bonda, to jesteście w domu. Pomimo ostrzeżeń o skomplikowanej fabule, niezrozumiałych dialogach, Nolan w gruncie rzeczy opowiada nam prostą historię szpiegowską z domieszką heist movie, gdzie do napadu użyto bardzo dużego samolotu (prawdziwego). Mamy tutaj bondowski z ducha czarny charakter, przerysowanego Rosjanina granego koncertowo przez Kennetha Branagha, piękną kobietę w osobie jego odrzuconej żony (Elizabeth Debicki, przyszła Lady Di w nowym sezonie The Crown) oraz pomocnika i kumpla (Robert Pattison). Mamy nawet kogoś na kształt Q (pani inżynier tłumacząca jak złapać kulę). Różnicą wobec bondowskiej przygody i narracyjnej naiwności staje się, że tak powiem, element temporalny. Zabawy z czasem to ulubiony zabieg Nolana (Memento, Interstellar, Dunkierka), w najnowszej odsłonie tej zabawy wręcz zapierają dech. A wszystko to nakręcone w sposób raczej analogowy bez epatowania sztucznie wyglądającymi efektami specjalnymi (to już znak firmowy tego reżysera). Żałować można jedynie, że film trafił w tak paskudny dla publicznych seansów czas, to idealne wręcz letnie kino. Nie bójcie się obejrzeć.