czwartek, 25 stycznia 2018

Odkrywanie Ameryki

zdjęcie własne
Z zimną krwią. Prawdziwa relacja o zbiorowym morderstwie i jego następstwach - Truman Capote. Niepozorna, mała i pożółkła już ze starości książeczka wydana przez Czytelnika w serii Nike. Pozbawiona obwoluty prowokowała jedynie by ją gdzieś głębiej schować. Otworzyłem jednak i zacząłem czytać gdyż jej pierwsze zdania, opis miasteczka Holcomb w Kansas gdzie rozegrała się zbrodnia, z której relację zdawał nam pisarz, miały magnetyczną wręcz moc usadzenia mnie na krawędzi fotela, na którym niepostrzeżenie poznałem wszystkie osoby dramatu. Ta powieść faktu, którą wielu sytuuje jako pierwszą w swoim gatunku, opowiada o brutalnym zabiciu zamożnej farmerskiej rodziny Clutter'ów przez dwóch zdeprawowanych, młodych ludzi - Dicka Hickocka i Perry'ego Smitha. Opowiada o ofiarach i ich katach z podziwu godnym dystansem. Kreśli ich życiowe ścieżki, które w konsekwencji dosyć przypadkowo i tragicznie się ze sobą zetkną. Capote zaznajamia nas ze szczegółami ich życia i śmierci, śledztwa i procesu. Opowiada o agentach federalnych, tropiących zabójców policjantach, sędziach, ławie przysięgłych. O wszystkich okolicznościach, które doprowadziły do tej zbrodni i jej ukarania. To opowieść o mieszkańcach, sąsiadach ofiar, ich strachu i wzbudzonej podejrzliwości, o ich moralności i jej rozterkach.
Capote ten literacki reportaż, dzieło swojego życia, nad którym pracował kilka lat, wydał w 1966 r. To rzecz dzisiaj nadal zaskakująco nowocześnie napisana i pomijając pewne historyzmy w jej tłumaczeniu, wyśmienita w czytaniu. Precyzyjna i przemyślana rekonstrukcja zdarzeń, obiektywizm autora i różnorodność wykorzystanych relacji tylko bardziej nas angażują w lekturze. Można jedynie snuć rozważania jak recepcja tej crime story miała wpływ na kształt podobnych zbrodni, tych autentycznych ale przede wszystkim tych wymyślonych na potrzeby amerykańskiej popkultury.
Po latach pojawiły się zarzuty, podobne do tych formułowanych wobec Ryszarda Kapuścińskiego, o podkolorowanie kilku faktów, inne rozłożenie akcentów i promowanie innych niż w rzeczywistości bohaterów. Trochę to nadmuchane problemy gdyż wynikają np. z próby sprzedania tej historii przez rodzinę jednego z agentów biorących udział w śledztwie, która uważa, że jego rola została pomniejszony a szczegóły wypaczone, itp. Z końcem 2012 roku doszło do ekshumacji szczątków sprawców zbrodni. Współczesne metody badań, głównie genetyczne, miały umożliwić sprawdzenie podejrzeń, że tuż przed zatrzymaniem popełnili oni jeszcze jedną podobną zbrodnię. O zabiciu czteroosobowej rodziny Walkerów na Florydzie wspomina przecież Capote w swojej relacji, już wtedy pozostawiając otwarte pytanie o jej sprawstwo. Nie natrafiłem na informacje o efektach tych badań, założyć więc można, że albo metody nie można było zastosować albo Hickock i Smith nie byli jej sprawcami.

niedziela, 7 stycznia 2018

Refleksy #13

Mother! - Darren Aronofsky -  Kosmogeniczny, synkretyczny, baśniowy a jednocześnie biblijny, staje przeciw słabości patriarchalnej konstrukcji świata. Nie tylko światowych religii ale i świeckich ideologii i ich jedynie męskich proroków i mesjaszy. O Stwórcy i jego Dziele ale również o twórcy i jego dziełku. Prowokuje  symbolicznym wymiarem wielu scen w natłoku, których się zgubimy i nie daje nadziei na postęp zamykając wszystko w kole czasu. Podobnie myślał Lars von Trier tworząc  Antychrysta. Panie Aronofsky, gdyby to było takie proste...
Korona królów - (spojrzałem ze względu na wrzawę), jest tak gustownie polska, szyta na naszą dzisiejszą miarę, że wyśmiewanie się z niej, zbyt łatwe zresztą, jest jak wyśmiewanie się z nas samych. Gdybyśmy mieli takie poczucie humoru byłaby szansa na coś w stylu Czarnej Żmii. Ale takiego dystansu do siebie przecież nie mamy...
Z netflixowej półki: Bright - David Ayer. W amerykańskim tyglu rasowym z całą pewnością brakowało jeszcze orków i elfów jako równoprawnych człowiekowi partnerów. Opowieść policyjna, która gdzieś od połowy pogubiła się scenariuszowo i produkcyjnie. A zapowiadają ciąg dalszy.
Manhunt: Unabomber. Profiler FBI próbuje zidentyfikować nieuchwytnego sprawcę, który przez kilkanaście lat terroryzuje bombami instytucjonalną Amerykę. Autentyczność opowieści tylko podkreśla jej dramatyzm. Nie tylko dla miłośników Mindhuntera.
Black Mirror 4 - ostatnia odsłona serialu straszącego najbliższą przyszłością wydaje mi się najmniej efektowną. Być może wynika to z wyczerpywania się jego formuły, która w ostatnim odcinku - Czarne muzeum, przypomina bardziej Opowieści z krypty niż oryginalne założenie serii. Robią wrażenie swoim fatalizmem, Twardogłowy, którego brutalność zmiękczono czarno-białymi zdjęciami,  oraz bardzo drastyczny Krokodyl, rozegrany w islandzkiej scenerii.
W leniwym początku roku przedzieram się przez Instrukcję dla pań sprzątających, chwalone opowiadania Lucii Berlin oraz nieco dystopijne Zero K , Dona DeLillo. Szukam jednocześnie, w konkurencji do nich, czegoś lżejszego ale równie niegłupiego mając na uwadze, że z niewiadomych mi powodów poległem w fantastycznym Ciemnym lesie, Cixin Liu.