wtorek, 29 września 2020

Starman

 Lazarus - Jan Klata. Teatr Muzyczny Capitol, Wrocław 27.09.2020. Kiedy na początku 2016 roku kupowałem Blackstar, ostatnią płytę Davida Bowiego nie wiedziałem, że za chwilę nas opuści na zawsze. Ciało złamane chorobą opuściło nas fizycznie na szczęście jego duch zaklęty w dźwięk i obraz pozostał. Teraz z kolei dokonała się krajowa jego inkarnacja, można też powiedzieć, premierowy występ w Polsce. Na deskach Capitolu we Wrocławiu Jan Klata wyreżyserował musical Lazarus oparty na twórczości tego artysty i historii, którą miłośnicy sf znają z książki Waltera Tevisa - Człowiek, który spadł na Ziemię. Przede wszystkim to nawiązanie do filmu Nicolasa Roega z 1976 roku będącego ekranizacją powieści Tevisa. Bowie gra w nim tytułowego starmana, przybysza z gwiazd , który przybył na Ziemię by znaleźć sposób na ratowanie swojej planety. Przeciągający się pobyt na Ziemi zmienia go mentalnie, przybysz nabiera ludzkich cech i powrót na ojczystą planetę staje się coraz trudniejszy. Scena w Capitolu zamienia się w cały ten ziemski świat i zostajemy wciągnięci w intymną historię Thomasa Newtona (Marcin Czarnik). Jest ona opowiadana a raczej śpiewana piosenkami Dawida Bowiego. Lekko zmienione aranżacje znanych utworów świetnie wykonują aktorzy wrocławskiej sceny - wspomniany już Czarnik ale również Konrad Imiela, dyrektor teatru, który musiał zastąpić chorującego aktora grającego Valentine (Cezarego Studniaka) czy rewelacyjna aktorsko Girl - Klaudia Waszak. Od tytułowego Lazarus po Heroes a pomiędzy nimi This Is Not America, The Man Who Sold the World, Love is Lost, Changes, Absolute Beginners, Life on Mars?. A to nie wszystko. Całość układa się po części w historię miłosną, poszukiwanie sensu bytu, potrzebę zrozumienia czegoś innego, obcego, pogodzenia się ze swoimi ograniczeniami ale i wyjścia ze swojego kostiumu. Od strony technicznej bez jakichkolwiek zarzutów,  spektakl nie epatuje rozbudowaną scenografią, proste geometryczne bloki imitują pomieszczenia by za chwilę stać się ekranem dla feerii barw bądź wyświetlanych obrazów. Kostiumy dyskretnie informują o różnej ekscentryczności granych postaci i momentami przywołują postać samego Bowiego. W ogarnięciu całości pomagają wyświetlane nad sceną napisy angielskie. Muzycy towarzyszący aktorom zasługują na osobne słowa uznania.  Jest doskonały moment w czasie musicalu kiedy podnosi się sceniczna dekoracja i widzimy cały zespół, ubrany w białe kombinezony z czarną gwiazdą na piersi. Wielkie brawa. Zakończenie pozostawiło publiczność w chwilowym stuporze, można było nawet odnieść wrażenie jej zagubienia, ale gdy już do nas dotarło, że to jednak koniec aplauz był gorący i szczery. Biletów już brak.

czwartek, 27 sierpnia 2020

Kołowrót


Tenet - Christopher Nolan. Fajnie było wrócić po kilku miesiącach do sali kinowej. Jeszcze fajniej na film zapowiadany od dłuższego czasu jako tytuł otwarcia dla kin w tym trudnym dla biznesu rozrywkowego czasie. Komfortowo choć smutno było siedzieć w prawie pustej sali, rozdzielony z innymi widzami często rzędami foteli. Sam seans bardzo satysfakcjonujący. W pierwszym momencie, zaatakowany bardzo głośnym dźwiękiem, zrzuciłem to na karb dłuższej nieobecności w kinie i odwyknienia od mocnego systemu nagłośnienia. Jednak nie, ścieżka dźwiękowa filmu, szczególnie efekty dźwiękowe boleśnie uderzają w uszy. Ale tak ma być. Otwarcie filmu, wdarcie się sił specjalnych do okupowanej przez terrorystów kijowskiej opery, przypomina wręcz jakąś alternatywną wersję zdarzeń w moskiewskiej Dubrowce. Tutaj poznajemy głównego bohatera (John David Washington godnie kontynuujący rodzinną tradycję), agenta CIA. Przed nim jednak poważniejsze wyzwanie, będzie musiał zapobiec wydarzeniom, które mogą doprowadzić do zagłady świata. Jeżeli ten plot przypomina niebezpiecznie fabułę Bonda, to jesteście w domu. Pomimo ostrzeżeń o skomplikowanej fabule, niezrozumiałych dialogach, Nolan w gruncie rzeczy opowiada nam prostą historię szpiegowską z domieszką heist movie, gdzie do napadu użyto bardzo dużego samolotu (prawdziwego). Mamy tutaj bondowski z ducha czarny charakter, przerysowanego Rosjanina granego koncertowo przez Kennetha Branagha, piękną kobietę w osobie jego odrzuconej żony (Elizabeth Debicki, przyszła Lady Di w nowym sezonie The Crown) oraz pomocnika i kumpla (Robert Pattison). Mamy nawet kogoś na kształt Q (pani inżynier tłumacząca jak złapać kulę). Różnicą wobec bondowskiej przygody i narracyjnej naiwności staje się, że tak powiem, element temporalny. Zabawy z czasem to ulubiony zabieg Nolana (Memento, Interstellar, Dunkierka), w najnowszej odsłonie tej zabawy wręcz zapierają dech. A wszystko to nakręcone w sposób raczej analogowy bez epatowania sztucznie wyglądającymi efektami specjalnymi (to już znak firmowy tego reżysera). Żałować można jedynie, że film trafił w tak paskudny dla publicznych seansów czas, to idealne wręcz letnie kino. Nie bójcie się obejrzeć. 

wtorek, 21 lipca 2020

Refleksy #38

Na ringu z rodziną - Stephen Merchant. Wrestling to bardzo filmowy sport, nie tylko dlatego, że walka oparta jest na zaplanowanym scenariuszu. W kinematografii mamy przecież nagradzanego Wrestlera - Darren Aronofsky'ego ale i lżejsze body slam: Kibice do dzieła, Nacho libre i ikoniczne postaci tego sportu Mr. T, Hulka Hogana czy właśnie Dwayne'a "Rocka" Johnsona, który jako jedyny wyskoczył z tego ringu. Naprawdę fajna historia do tego oparta na faktach i bardzo dobrze obsadzona (Florence Pugh, Lena Headey, Vince Vaughn, czy też sam "Rock" oraz inni wrestlerzy i wrestlerki).
W deszczowy dzień w Nowym Jorku - Woody Allen. Im bliżej Wielkiego Jabłka tym filmy Allena lepsze. Co widać i czuć. Timothée Chalamet grający Allenem...
Mama - Xavier Dolan. Skomplikowane relacje między matka a jej dorastającym, nadpobudliwym synem. Podziwiam Dolana, młodego przecież człowieka, za jego twórczą konsekwencję, wrażliwość i umiejętność rozpoznawania różnych emocji.
W głębi lasu - polski serial dla Netflixa, komplementowany przez Harlana Cobena, twórcę tej historii, chociaż dobry realizacyjnie i obsadowo jest fabularnie słabiutki i nie dźwiga obiecanego napięcia. Niektóre rozwiązania wprost z kapelusza wzbudzają lekkie zażenowanie a łańcuch przyczynowo-skutkowy nie wiąże zbyt silnie fabuły. Z drugiej strony niespecjalnie odbiega od rozwiązań stosowanych przez pisarza w większości swoich powieści, w szczególności ulubionego motywu odnajdywaniu się po latach zaginionych ewentualnie przywracania do życia kluczowych dla akcji postaci.
Bliźniak - Ang Lee. Will Smith w podwójnej roli - super killera i młodszego siebie, który próbuje go zlikwidować. Fajny ale niewiele już pamiętam. W każdym razie, dzieje się...
5 braci - Spike Lee rozwiązuje kilka problemów na raz - opowiada wciągający buddy movies, opakowany w film wojenny ale i daje komentarz o zapomnianych weteranach przegranej wojny, pokazuje wreszcie akcję, jednak bardziej w typie przygody bliższej Złota dla zuchwałych niż Czasu Apokalipsy. Dla każdego coś dobrego.
Zabawa w pochowanego - Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett. Prawdziwa historia uciekającej panny młodej. Zabawne i angażujące, trzymanie kciuków za główną bohaterkę bardzo wskazane.
7500 - Patrick Vollrath. Porwanie samolotu relacjonowane tylko i wyłącznie z kabiny pilotów (Joseph Gordon-Levitt jako jeden z nich). Niby wiemy co się zdarzy ale trzyma w napięciu.
Perry Mason - stylowy, ale flegmatyczny gdyż w sposób wyrafinowany opowiada o pozornie prostym śledztwie, meandrując po Ameryce w czasach Wielkiego Kryzysu zaczynamy zapominać o zbrodni, której ofiarą stało się dziecko. Ale pewnie o to chodzi.
Pani Lowry i syn - Adrian Noble. Timothy Spall ponownie, po Panu Turnerze,  w biograficznym filmie o uznanym angielskim malarzu i jego trudnej relacji z matką
Bóg istnieje a jej imię to Petrunia - Teona Strugar Mitevska. Macedoński film o sile tradycji, uprzedzeniach i ich przełamywaniu. Młoda kobieta trochę z nudów ale i przypadku, trochę z przekory bierze udział w tradycyjnych, ze względu na kościelny rodowód i tylko męską reprezentację, zawodach polegających na wyłowieniu z rzeki krzyża rzuconego przez popa. Oczywiście wygrywa co powoduje melodramatyczne skutki, wręcz wstrząs dla systemu
Prodidgy - Nicholas McCarthy. Zaskakujące połączenie thrillera i horroru, które wychodząc fabularnie z ogranych juz tematów kilka razy może zaskoczyć i przestraszyć.
Policja i rasizm - Deon Taylor. Zmarnowana szansa na świetne kino, społecznie zaangażowane, bezpośrednio wręcz komentujące rasowy problem w USA, niuansujące, jak chce oryginalny tytuł, czarne i niebieskie (prawie jak u Stendhala).
Kin. Zabójcza broń - Jonathan Baker i Josh Baker. Familijna choć momentami zbyt brutalna opowieść o tym, że przemoc rodzi przemoc a pomóc może tylko super broń z innego świata.
W domu - miniaturki, impresje filmowe różnych polskich artystów powstałe w czasie i w związku z pandemicznym odosobnieniem. Jakość różna ale warte spojrzenia.
Godzilla II: Król potworów - Michael Dougherty. Dosyć anemiczne i mało angażujące starcie złych i dobrych potworów. I tak przegrywają one wszystkie z nędznym scenariuszem.
Zenek - Jan Hryniak. W galerii współczesnych produkcji TVP przypadkowo (?) zrealizowano całkiem sensowny film o IIIRP. Może nadal nie rozumiem fenomenu disco polo ale Zenek pokazał mi kawałek Polski.
Dark - kończące przygodę z tym serialem rozwiązanie przypomina nieco hokus-pokus  ale ostatecznie wygładza wszelkie fałdy prawdopodobieństwa, porządkując czas i przestrzeń. Ordnung muss sein.
Old Guard - Charlize Theron prawie jak atomowa blondynka, ale prawie czyni różnicę. Wydaje się próbą przed ciągiem dalszym w formie serialu.

sobota, 6 czerwca 2020

Refleksy #37

Tyler Rake: Ocalenie - Sam Hargrave. Netflixowy akcyjniak z niezłym tempem ale dosyć ogranym tematem. Chris Hemsworth jako najemny żołnierz wynajęty do uratowania porwanego dziecka narkotykowego bossa. Jako wartość dodana egzotyczne miejsce akcji (Indie, Bangladesz, Tajlandia).
Kafarnaum - Nadine Labaki. Dramat społeczny pokazujący życie w Bejrucie oczami dziecka. Wstrząsający w ukazaniu codziennej walki o przeżycie, ze świetnymi dziecięcymi rolami.
Truposze nie umierają - Jim Jarmusch. Jest kilka dobrych scen ale to najsłabszy film Jarmuscha. Dla plejady znakomitości zaludniających ten zombie świat.
Honey Boy - Alma Har'el. Na podstawie scenariusza i życia Shia LaBeoufa grającego tytułową rolę Słodziaka. Dziecko w trybach show biznesu pozbawione tak naprawdę oparcia w najbliższych. Trochę płaczliwy a i sam temat bywał już lepiej wygrany
Ból i blask - Pedro Alomodovar. Ponoć biograficzny ale jakoś tak bez pazura najlepszych fabuł Almodovara. Najbardziej bergmanowski i pretensjonalny film Hiszpana. Chyba, bo oglądałem go zbyt późną porą.
Zła edukacja - Cory Finley. Zgrabnie opowiedziana historia defraudacji publicznych środków. W USA to gorsze niż komunizm. Hugh Jackman i Allison Janney w roli defraudantów ujawnionych przez uczennicę ze szkolnej gazetki.
Prawdziwa historia gangu Kelly'ego - Justin Kurzel. Troche punkowy australijski eastern o legendarnym bandycie, w tej części Europy chyba niespecjalnie nas wzruszy.
Other Lamb - Małgorzata Szumowska. Zabicie mało świętego tryka albo bunt owieczek Pana. Szyta grubym ściegiem przypowieść o patriarchalnym świecie uplecionym z religijnych/katolickich korzeni i pędów. Zbyt naiwne i upraszczające, porywa jedynie zdjęciami irlandzkich plenerów (Michał Englert).
Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa - Maciej Kawulski grając w GTA podgląda Vegę i Pasikowskiego. Świetny Tomasz Włosok jako Walden bo przecież główny Bohater grany przez Marcina Kowlczyka ma zbyt poczciwą twarz. Dobre udźwiękowienie nie tylko przez użytą playlistę.
The Vast of Night - Andrew Patterson. Świetny debiut z Amazona, klimatyczne kino sf zakorzenione w zimnowojennych lękach lat pięćdziesiątych, przypominające takie klasyki jak Inwazja porywaczy ciał. Ale głównie pokazujący radiowe medium a tym samym cofające się wręcz do słuchowiska Orsona Wellesa - Wojna Światów, które sparaliżowało Amerykę. Pięknie przypomniane emocje szeptanych po zmroku opowieści o tajemnicach nie z tego świata. Urzeka prostotą i niedzisiejszą naiwnością, jednocześnie ożywia jeden z najtrwalszych mitów XX w., stając się tym samym wielowymiarową opowieścią o UFO. Kolejne, po Opowieściach z Pętli, miłe zaskoczenie.
Ukryta gra - Łukasz Kośmicki. Szachowy pojedynek rozgrywany w Warszawie. Walka wywiadów, w tle kryzys kubański, imperialiści i komuniści. Bill Pullman jako szachowy geniusz i Robert Więckiewicz jako dyrektor Pałacu Kultury i Nauki. Obydwie role zagrane w sposób nieoczywisty.
Grzesznik 3 - pozostając przy Billu Pullmanie zawiesiłem się na kolejnym sezonie tego ciekawego serialu.
After Life 2 - Ricky Gervais dalej dzielnie sobie radzi po śmierci żony a najlepiej radzi innym. W sumie drobi w miejscu ale niechybnie zmierza do kolejnej odsłony
To wiem na pewno - literacko rozwijana fabuła z podwójną rolą Marka Ruffalo, który naprawdę dwoi się i troi by ocalić siebie, brata i świat.
Siły Kosmiczne - Steve Carell jako generał (czterogwiazdkowy) tych sił i John Malkovich jako naukowiec mają za zadanie doprowadzić do powrotu Amerykanów na Księżyc będący stacją przesiadkową do dalszej ekspansji kosmosu. Bawi mnie bardzo ta słodko-gorzka komedia, cholernie aktualna i inteligentnie podana. Albo odwrotnie.

niedziela, 10 maja 2020

Refleksy #36


Szału nie ma, więcej się działo w serialach ale to już chyba taki trend, nie wynikający już nawet z tego, że zamknięto kina. Do tego nie bez uwag.
Ozark - trzeci sezon chyba okazał się lepszy fabularnie od swojego poprzednika i zdecydowanie wkracza w czwarty
Co robimy w ukryciu - przezabawny i oryginalny film Jemaine'a Clementa i Taika Waititi z 2014 r. kontynuowany jest w serialu, którego akcja przeniosła się do USA. Tym razem poznajemy losy wampirów z amerykańskiego Staten Islands w paradokumentalnej formule i niezwykle uroczej formie.
Devs - ostatecznie okazał się rozczarowaniem i nie przeskakuje wcześniejszych produkcji Alexa Garlanda. Meandrując między ograną kryminalną intrygą a próbą przedstawienia wizjonerskiego odkrycia, wręcz boskiego pierwiastka wykrzesanego przez kwantową maszynę, pozostaje jedynie przy tej próbie.
Westworld - drobi w miejscu i przeciąga niepotrzebnie swój finał kradnąc nam czas
Homeland - wysoką ocenę ostatniego już sezonu tej świetnej serii zaburza samo zakończenie, takie trochę z innej bajki ale rozumiem, że twórcom żal było zamykać te drzwi.
W sieroctwie po szpiegowskich opowieściach trafiłem na Faudę, izraelski serial w sensacyjny sposób opowiadający o trudnych relacjach między Żydami a Palestyńczykami. Momentami nieco melodramatyczny i nie tak solidny jak Nasi chłopcy ale i tak dobry.
Kierunek noc - europejska produkcja opierająca się na pomyśle ze Starości aksolotla Jacka Dukaja*. W filmowej wersji promieniowanie słoneczne zabija ludzkość. Grupa osób na pokładzie porwanego z Brukseli samolotu próbuje uciec pozostając w ruchu w strefie nocy. Dynamiczne chociaż dalekie od prozy Dukaja, dużo fabularnych mielizn i bohaterowie, których trudno polubić. Jednak sekunduję kontynuacji.
Dżentelmeni - Guy Ritchie'go najnowszy film to oczywista  kopia jego najlepszych filmów ale co z tego jak zrobił to w rewelacyjny sposób. Mogę być nieobiektywny bo i Aladyn mi się podobał.
Pierwszy reformowany - Paul Schrader. Ethan Hawk jako duszpasterz tytułowego Kościoła próbuje pomagać swoim owieczkom sam grzęznąc w problemach. Jednak głos przeciwko życiowym ekstremizmom.
Zew krwi - Chris Sanders. Wszyscy narzekali, że Buck, pies który poczuł zew, jest figurą CGI jakby nie zauważając, że praktycznie cały film został stworzony komputerowo. Jak większość z Londona, krzepiące
Bad Boys. For life - Adil El Arbi i Bilall Fallah. Za starzy by się nudzić. Will Smith (Mike Lowery) i Martin Lawrance (Marcus Burnett) po latach powracają jako duet skazanych na siebie policjantów. Udowadniają, że stara szkoła nadal nie jest staromodna.
Człowiek, który zabił Hitlera i Wielką Stopę - Robert Krzykowski. Bardzo lubię patrzeć jak gra Sam Elliot. Może to spokój, którym emanuje a może tembr głosu sprawiają, że filmy z jego udziałem dostają u mnie punkt więcej do oceny. Jednak trochę niedoceniony film o złożonej na ołtarzu Historii miłości.
Spiderman: Daleko od domu - Jon Watts. Europejskie wakacje Petera Parkera wyglądają prawie jak w krzywym zwierciadle. Restart serii z Tomem Hollandem ogląda się jak zwykle bardzo dobrze.
Platforma - Galder Gaztelu-Urrutia. Hiszpański dystopijny thriller wyglądający jak połączenie Cube z Snowpiercer przypomina bardziej niedawną ekranizację J.G. Ballarda - High-Rise (Wieżowiec). To brutalna przypowieść o klasowych nierównościach, w które wpędzamy się często sami
Laleczka - Larsa Klevberga to nowa wersja Laleczki Chucky z 1988 r. Chwalą za umiejętne żonglowanie klimatem i uwspółcześnieniem tej historii. Może i tak, mnie nadal zadziwia, że ktoś chciałby kupić tak okropną lalkę
Przeczytane w tzw. międzyczasie
Żywego ducha - Jerzy Pilch. W tym charakterystycznym czasie przypomniałem sobie o tej niewielkiej książeczce i zajrzałem do niej szukając praktycznych rozwiązań w poradnikowym stylu "Jak przetrwać w..." Jednak nie znalazłem. Pomysł jest tyle wyśmienity co już eksploatowany. Główny bohater pozostaje na świecie sam. W jego otoczeniu, bliższym i dalszym, jak w tytule, żywego ducha. To alter ego pisarza, więc już człowiek niemłody, doświadczony, mający co wspominać i czego żałować. Proza refleksyjna, trochę rozliczeniowa, z bohaterem wspominającym wiek męski-zwycięski w stylu inteligentów z filmów Marka Koterskiego.
Nasze imię Legion, nasze imię Bob - Dennis E. Taylor. Fantastyka na tyle dowcipna, że pomimo science (sondy von Neumanna) przypomina stylem i lekkością Harry Harrisona. Główny bohater po swojej nagłej śmierci budzi się po latach do życia jako zdigitalizowany umysł mający wspomagać funkcjonowanie SI. W wyniku wrodzonej inteligencji, umiejętności analizy i nauczania szybko awansuje w nowej rzeczywistości. W tłumaczeniach cześć druga i bodajże trzecia.
Na posterunku - Jan Grabowski. W podtytule - Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów. Wstrząsające świadectwo nie tylko kolaboracyjnego charakteru tej formacji ale i społecznego antysemityzmu będącego normą a nie wyjątkiem w okupowanej Polsce.

* arcyciekawy esej Jacka Dukaja w ostatnim Magazynie świątecznym Gazety WyborczejTak wymienia się rdzeń duszy o tym, że kryzysy takie jak ten obecny, związany z pandemią, to więcej szans niż zagrożeń dla ludzkości

niedziela, 12 kwietnia 2020

Zapętlony świat

Plakat reklamowy
Tales from the Loop - Tytułowa Pętla to zakład doświadczalno-teoretyczny usytuowany w mieście Mercer, niewielkiej osadzie gdzie wszyscy wydaje się znają i starają się nie interesować życiem innych. Mercer chociaż ulokowane jest gdzieś w USA urodą przypomina Skandynawię a czas, którym operuje są wczesne lata osiemdziesiąte. Nie jest to przypadkowe gdyż serial Amazona oparty jest na obrazach Simona Stalenhaga, szwedzkiego malarza i ilustratora, który łączy w swoich wizjach różne światy. To malarstwo podobne do tego jakie na naszym gruncie uprawia chociażby Jakub Różalski (w tym np. antologia Inne światy inspirowana jego obrazami). Stalenhag połączył design, modę i przedmioty z lat 70/80 ub.w. z artefaktami kojarzącymi się z przyszłością ale taką do wyobrażenia w drugiej połowie XX wieku. Efekt jest zachwycający nie tyle dzięki tej graficznej pomysłowości (proszę zapoznać się z jego projektem Electric State) ale połączeniu jej z tytułowymi opowieściami  o wpływie Pętli na mieszkańców Mercer. To melancholijne i liryczne sf przywołujące, z jednej strony radziecką fantastykę w typie opowieści  Kira Bułyczowa czy braci Strugackich a z drugiej, fantastykę amerykańską w duchu opowiadań Raya Bradburego. Może Mercer nie jest Wielkim Guślarem, jednak brak tu charakterystycznego dla Bułyczowa poczucia humoru, to jednak staje się miastem partnerskim swojego radzieckiego odpowiednika. Poetyckość, niespieszne tempo, czułość z jaką twórcy obdarzają swoich bohaterów wymaga od nas uruchomienia większej niż zazwyczaj cierpliwości ale i wrażliwości. Każdy z ośmiu odcinków buduje własną historię częściowo jedynie powiązaną z kolejnymi odcinkami. Całość zamyka klamra, która łączy wszystko tak jak chciałaby tego Pętla. Świat, który poznaliśmy wzbudza nasz niedosyt, pokazane zostały nam jedynie jego fragmenty, do tego wiele z nich jest nadal dla nas niezrozumiałych. Mam nadzieję na kontynuację, dla zapaleńców pozostaje jeszcze RPG w świecie Pętli.

niedziela, 29 marca 2020

Refleksy #35

Na noże - Rian Johnson. Detektyw Blank, bohater w typie znanym ze staroświeckich powieści kryminalnych, próbuje ustalić kto przyczynił się do śmierci bogatego nestora rodu. Okazuje się, że każdy z rodziny mógł mieć motyw. Film był chwalony za sposób prowadzenia intrygi i obsadę ale czułem się lekko zmęczony widząc w nim jedynie podróbę stylu vintage.
Kursk -Thomas Vinterberg. Trochę zbyt dziennikarska próba rekonstrukcji wydarzeń związanych z katastrofą rosyjskiego okrętu podwodnego w 2000 r. Szkoda, że po prawie dwóch dekadach... 
Wilcze echa - Abel Lanzac. Również podwodniacka opowieść, taka francuska wersja Karmazynowego przypływu, Tony'ego Scotta. Z zaskoczeniem przypomina nam, że Francja to mocarstwo atomowe i nadal potęga morska (o terytoriach zamorskich nie wspomnę).
Godzina wilka - Alistair Banks Griffin. Intrygująca opowieść o pisarce (Naomi Watts)  uwięzionej w swoim mieszkaniu przez falę upału zalewającą Nowy Jork i własne lęki. 
W lesie dziś nie zaśnie nikt - Bartosz M. Kowalski. Po reżyserze, który ma na swoim koncie świetny Plac zabaw, nie spodziewałem się takiego kina gatunkowego, do tego gatunku naszej kinematografii całkowicie obcemu. Próba slashera wyszła zadowalająco chociaż jej główną wadą jest szmieszkowatość oraz braki dyscypliny w żonglowaniu motywami i większej regionalnej oryginalności. 
Niewidzialny człowiek - Leigh Whannell. To prawie remake Sypiając z wrogiem, Josepha Rubena  z 1991 r. Dobry klimat, właściwie rozplanowane napięcie, jedno lub dwa zaskoczenia. Szkoda tylko, że Elisabeth Moss grzęźnie w takich przemocowych rolach.
Ja teraz kłamię - Paweł Borowski. Ciekawy wizualnie - jakby skrzyżowanie Seksmisji z Radio Ga Ga (a więc i głębsze implikacje), fajnie obsadzony ale kompletnie nie wiem o czym był. Media kreujące rzeczywistość? 
Toy Story 4 - niekończąca się historia w czwartej odsłonie, takiej na trzy z plusem. Widać wyraźnie, że stare zabawki są zmęczone a nowe, no cóż, to śmieci.
Underwater - William Eubank. Permanentna zrzyna z Obcego, z Kristin Stewart nawet zrobioną na Ripley. Zamiast kosmosu oceaniczna głębia gdzie na 11 kilometrach zaczyna się strach. Film ratuje tempo i nie przedłużany koniec. 

Picard - z nostalgii za Star Trekiem Michael Chabon umożliwił Amerykanom powrót czołowego bohatera Gwiezdnej Floty. Akurat Picard jest silnie irytującą osobowością ale żeby stworzyć 10, nie tanich przecież, odcinków celem przybliżenia jego relacji z Datą? No cóż, przynajmniej dowiedzieliśmy się o czym marzą androidy. 
Dziki Bill - serial zaskakująco przyjemny, z dawno nie oglądanym Robem Lowe - amerykański policjant przeprowadza się do Wielkiej Brytanii i zaczyna pracę komendanta w angielskiej policji. Podwładni są przekonani, że pojawił się tylko po to by dokonać cięć finansowych i redukcji etatów. Ale zbrodnie i wykroczenia tego nie wiedzą.
Hunters - Al Pacino jako Żyd kierujący komandem tropiącym nazistowskich zbrodniarzy. Jako, że akcja rozgrywa się gdzieś w latach siedemdziesiątych to roboty mają sporo. Całość w takiej komiksowo-Tarantinowskiej konwencji. Całkiem odmiennie niż Maratończyk Johna Schlesingera.
Devs - serial spod ręki Alexa Garlanda (Ex Machina) po pięciu odcinkach, wydaje się, nie odkrył jeszcze wszystkich kart. Nic tylko oglądać.
Rodzice -  jak w tytule, niełatwe relacje, sarkastyczny humor. O tym, czym nie lubimy się chwalić a bez czego nie ma życia. Prawdziwe aż boli.
Homeland - szkoda, że to ostatni sezon tej doskonałej serii. 

Chociaż większość filmów, które ostatni obejrzałem rozgrywa się w zamkniętych lub ograniczonych przestrzeniach, w klaustrofobicznej, ciężkiej atmosferze (rodzina, która w wyniku śledztwa nie może opuścić domu, okręty i stacje podwodne, neurotyczna lokatorka, niewidzialny wróg, pudełko z zabawkami) to jednak jest to przypadek. Nie przypadkiem natomiast obejrzałem a raczej powtórzyłem po latach Epidemię strachu (Contagion) - Stevena Soderbergha. Realizm tego filmu  w odniesieniu do dzisiejszej sytuacji na świecie skutecznie zniechęcił mnie do sięgania po inne apokaliptyczno-pandemiczne tytuły.

niedziela, 16 lutego 2020

Nieszczęsne wydarzenia

Zdjęcie własne
Relacja Arthura Gordona Pyma z Nantucket - Edgar Allan Poe. Jest taka mądrość ludowa ubrana w sentencje przez Arystotelesa, że są trzy rodzaje ludzi - żywi, martwi i tacy co wyruszyli w morze. Gęsty tekst nie rozcieńczony jakimkolwiek dialogiem w nowym tłumaczeniu Tomasza Kłoszewskiego ("relacja" w tytule zastępuje wcześniejsze "przygody" i jakby przywraca właściwy ciężar opowieści) z posłowiem Tomasza Gałązki. Pym za namową przyjaciela Augustusa dostaje się w tajemnicy na statek wielorybniczy wypływający gdzieś w odległe rejony Pacyfiku. Zanim ujawni swoją obecność na statku dochodzi na nim do niewyobrażalnych okrucieństw a ci, którzy przeżyją bunt staną w obliczu własnego szaleństwa oraz trwogi w konfrontacji z morskim żywiołem. 
Jedyna powieść Poe stylizowana na prawdziwą relację z podróży (zapis której, jak wyjaśnia przedmowa, został przywłaszczony i częściowo wcześniej opublikowany jako fikcja przez redaktora Poe) nie zdobyła uznania w czasie swojej premiery i tak naprawdę zniechęciła Edgara Allana Poe do tworzenia dłuższych form literackich. Pozostał z korzyścią dla nas, czytelników przy opowiadaniach, które są, przy całym szacunku dla powieściowego debiutu, sprawniejsze literacko. Niemniej ta jedyna powieść z czasem zaczęła żyć własnym życiem stając się inspiracją dla innych twórców i bywa wspominana jako jedno ze wspanialszych dzieł literatury amerykańskiej. Oprócz tych wspomnianych w posłowiu dzisiejsza recepcja przywołuje chociażby Terror Dana Simmonsa. Oczywiście podobieństw tych nie przywołuje sam marynistyczny sztafaż, takich opowieści jest przecież znacznie więcej, a raczej atmosfera jak z koszmarnego snu doprawiona pozornie wytłumaczalną niesamowitością a pośród tego człowiek próbujący oswoić nieznane. Owszem to co znamy jako późniejszy gotycki element twórczości Poe przeplatane jest narracją edukacyjno-naukową opisującą chociażby  geografię istniejących miejsc  i napotkaną faunę. Stając się kroniką tej wymuszonej podróży przybliża proces odkrywania lądów mniej lub bardziej znanych zwykłemu czytelnikowi. Te mniej znane lub jeszcze nieodkryte Poe wypełnia naiwnym mistycyzmem i grozą mającymi potęgować wrażenia ówczesnego odbiorcy. Całość drukowana była w gazetowych odcinkach, jak się wydaje po błędach w ciągłości fabularnej, pisanych na bieżąco a zakończenie pozostaje niespodziewanie urwane i otwarte na dalsze spekulacje. 

poniedziałek, 10 lutego 2020

Refleksy #34

Mistrzowie - Javier Gutierrez. Przesympatyczny hiszpański komediodramat o trenerze skazanym na szkolenie drużyny niepełnosprawnych (naturszczycy). Uciekając od pretensjonalności i politycznej poprawności, bawi i uczy.
Monument - Jagoda Szelc. W swoim drugim filmie pomaga, skutecznie, obronić dyplom biorącym w nim udział młodym adeptom sztuki aktorskiej. Obraz nie ma jednak tej sił co jej debiut, Wieża. Jasny dzień. Może przez to, że zaczyna się w miejscu, w którym tamten się kończył, co zbyt szybko staje się widoczne. Nieważne, film przykuwa uwagę i świadczy o dużym talencie reżyserki. Myślę, że kogoś z dyplomantów/-tek również jeszcze zobaczymy.
X-Men. Mroczna Phoenix -Simon Kiknberg. Zaskakująco spójne fabularnie, chociaż, nie ukrywajmy, brak Wolverina w tej serii bywa odczuwalny.
Fuga - dyskutowano swego czasu o znaczeniu takiego tytułu powieści Wita Szostaka. Tutaj podobnie możemy odkrywać znaczenia tego terminu. Dla mnie pozostanie tą chwilą w której znaleźli się bohaterowie, krótko zjednoczeni w rodzinę. Historia kobiety, która zaginęła i straciła pamięć a po dwóch latach, trochę wbrew sobie, zostaje przywrócona do odgrywanych wcześniej ról. Aktorsko dobrze zagrane przez parę Gabriela Muskała -  Łukasz Simlat.
Doktor Sleep - Mike Flanagan. O ile film nawet się broni jako kontynuacja Lśnienia Kinga to pokazuje jednocześnie jak boleśnie różni się od Lśnienia Kubricka.
Le Mans'66 (Ford vs. Ferrari) - James Mangold. O tym jak Ford chciał utrzeć nosa Ferrari i wygrać 24 godzinny wyścig w Le Mans. Popis dwóch facetów - Matta Damona i Christiana Bale'a. Szybcy i wściekli, wersja dla dorosłych.
Jojo Rabbit - Taika Waititi. Film ten mógł nakręcić jakiś młody, zdolny Niemiec o lekko brzmiącym nazwisku, na przykład Schmetterling. Na całe szczęście jest to film gościa z Nowej Zelandii, którego imię i nazwisko kojarzy się z surfowaniem na Hawajach. I chyba tylko dlatego forma i treść nie są irytujące. Oprócz popełnienia tego filmu zagrał w nim Adolfa Hitlera, wyimaginowanego przyjaciela tytułowego dzieciaka, zindoktrynowanego niemieckim narodowym socjalizmem młodego nazisty, który odkrywa, że w jego domu ukrywa się Żydówka. Jak ta historia się skończyła, wszyscy wiemy ale jest parę zaskoczeń.
Nieoszlifowane diamenty - bracia Safdie. Adam Sandler, wcale nie tak odległy od swoich dotychczasowych ról, rewelacyjnie za to wyreżyserowany, gra powiedzmy "jubilera", handlarza biżuterią, nieortodoksyjnego Żyda uwikłanego w skomplikowane relacje uczuciowe i biznesowe. Nieustanne lawirowanie między wierzycielami i uzależnienie od hazardu stają się próbą oszukania fatum. Nerwowy rytm filmu wygląda i brzmi jak puls Nowego Jorku, angażuje i trzyma nas za gardło.
Za nami świetna Watacha, która w trzecim, ostatnim sezonie zgrabnie domyka wcześniejsze wątki a przed nami finałowy sezon Homeland. Oby się działo. Ponadto: Drakula - netflixowa produkcja od twórców Sherlocka (Gatiss&Mofat) próbuje się w charakterystyczny dla niego sposób oderwać od legendy oryginału. Momentami się to nawet udaje. Najlepszy robi się w trzecim odcinku ale wtedy się kończy.  Outsider - bardzo udana ekranizacja powieści Kinga, w oglądaniu której nie przeszkadza nawet znajomość książki. Strefa mroku - nowa wersja popularnego serialu w narracji Jordana Peele'a uwspółcześnia jedynie trochę te staromodne historie. Nowy papież - Tytuł "Dwóch papieży" był już zajęty. Dramatis personae uzupełnia Malkovich, grający jak nigdy. Uczta dla ducha, ciała na ołtarzu. Sorrentino powinien dostać honorowe obywatelstwo Watykanu i jakąś tajną ale ważną nagrodę od Kościoła katolickiego. Za rzucenie koła ratunkowego w najbardziej oczekiwanej chwili.
Rojst - nieobejrzany przeze mnie do teraz serial-sierota po Showmaxie, mea culpa, na szczęście adoptował netflix. Świetna realizacja i duet Seweryn-Ogrodnik nie pozwalają oderwać się od ekranu. PRL noir, zagadkę śmierci prominentnego aparatczyka i prostytutki rozwiązują dziennikarze lokalnego Kuriera. Ładnie odmalowane realia epoki nie tak dawno minionej, muzyka i aktorzy w rolach drugoplanowych. Klimatem i zdjęciami przypomina Nieświadomych, niedawną czeską produkcję dla HBO. Jeszcze Babilon Berlin, który będzie moim odnośnikiem do przyszłych ekranizacji prozy Szczepana Twardocha.

Oskary już za nami i bez większych zaskoczeń. Parasite pozamiatał, mógłby oddać chociaż jedną figurkę Bożemu Ciału. Joaquin Phoenix the best, Brad Pitt i Laura Dern, mając na uwadze ich dorobek, dostali w sumie nagrody pocieszenia, 1917 i Le Mans'66 jedynie z nagrodami technicznymi.Taki rok.

sobota, 25 stycznia 2020

Suplement

Plakat filmowy. Zdjęcie własne
1917 - Sam Mendes. To doskonałe uzupełnienie wcześniej opisanych filmów ale przede wszystkim dzieło autonomiczne o silnej antywojennej wymowie, pokazujące dramat wojny, pomimo konkretnych ram czasu i miejsca, jakby w oderwaniu od historii. Uniwersalizując opowieść o piekle wojny, jej szaleństwie Mendes prowadzi nas przez okopy IWŚ ale to mogłyby być pola bitewne jakiejkolwiek wojny. Fabuła jest wręcz pretekstowa - dwóch młodych żołnierzy otrzymuje rozkaz dotarcia do odciętego batalionu by zapobiec pułapce jaką szykuje wróg. Nieco questowo brniemy z nimi przez pole bitwy, transzeje, leje po bombach, zapadając się w błocie i zabitych ale również przez opuszczone sady i pola w wiosennym rozkwicie. Całość nakręcona jak jedno ujęcie przypomina filmy Alejandro Gonzáleza Iñárritu ( Birdman, Zjawa) i jest wizualnie zjawiskowa. Napięcie podkreśla znakomita muzyka Thomasa Newmana i gra młodych aktorów. 1917 jest w dobrej wierze ale trochę błędnie porównywany do Szeregowca Ryana. To raczej krajobraz po bitwie niż pełny batalistyki obraz Spielberga. Jedyna batalistyczna scena angażująca tłum statystów pojawia się pod koniec filmu i staje się jedynie tłem, polem walki, które musi przeciąć główny bohater. Przez większość czasu żołnierze w swojej masie to postaci czekające (w okopach, lesie, ruinach) na swoje przeznaczenie Tą kameralnością, skupieniem na żołnierzu, przypomina bardziej niedawną Dunkierkę. Podobnie jak u Nolana znani aktorzy graja epizody co tworzy świetny efekt naturalności. Czy to film roku? Na razie zdobywa silne nagrody i wyróżnienia. Z pewnością wpływ na to ma techniczna maestria obrazu, pacyfistyczne przesłanie w czasach napięć, które mogą mieć wpływ na globalne bezpieczeństwo a także odwołanie się przez reżysera do rodzinnej biografii dziadka, uczestnika i świadka tej wojny. Na marginesie pozostają pytania dlaczego twórcy tak rzadko, w porównaniu do IIWŚ, sięgają do historii Wielkiej Wojny i dlaczego ostatnie o niej filmy to jedynie brytyjskie spojrzenie.

wtorek, 7 stycznia 2020

Casus belli

Nigdy się nie śmieję z toastu "za pokój na świecie", czasami sam go szczerze wznoszę wierząc, że wojna jaką znam z literatury, filmów a współcześnie co najwyżej z przekazów medialnych relacjonujących lokalne konflikty, nigdy nie stanie się moim, mojego świata doświadczeniem.
Pierwsza wojna światowa zwana w Europie Zachodniej jako Wielka Wojna jest raczej nieobecna w polskiej martyrologii. Jej zakończenie 11 listopada 1918 r. kojarzy się głównie z odzyskaniem przez nasz kraj niepodległości, długotrwale utraconej państwowości i narodzinami legendy dwudziestolecia  międzywojennego. We Francji to wręcz traumatyczny okres historii, czas utraconego pokolenia, przetrącenia społecznego i kulturowego kręgosłupa. W Paryżu wielkie wrażenie wywiera mur cmentarza Pere Lachaise, który od strony ulicy jest tak naprawdę długą na kilkaset metrów tablicą upamiętniająca ofiary tej wojny.
zdjęcie własne
W kontekście niespodziewanego zdobycia Złotego Globu przez 1917 w reż. Sama Mendesa (w kategorii najlepszy film dramatyczny gdyż zastosowano sprytny zabieg wyłaniając drugi najlepszy film, tym razem w kategorii komedia - Dawno temu w Hollywood , Quentina Tarantino), niespodziewanego gdyż film do szerokiego rozpowszechniania trafia dopiero w co rozpoczętym 2020 roku (u nas pod koniec miesiąca) a przez to niemożliwości jego oceny, przygotowując się na seans warto obejrzeć:


plakat  filmowy
I młodzi pozostaną - Peter Jackson. Świetnie zrealizowany pod względem technicznym (dźwięk, montaż, kolor) fabularyzowany dokument oparty na świadectwie brytyjskich uczestników walk w Europie. Jackson korzystając z filmów z epoki dokonał ich montażu pokazując kolejno drogę brytyjskiego żołnierza od poboru, szkolenia przez walkę na śmierć i życie aż po koniec wojny i powrót do domu. Do głosów opowiadających swoja historię żołnierzy dodał dźwięki doskonale zsynchronizowane, zgodne z obrazem. Ten początkowo biało czarny w momencie jak trafiamy z rekrutami na front zamienia się w film kolorowy, momentami przypominając współczesną wojenną produkcję. Swoista dolina niesamowitości.



plakat filmowy


Kres drogi - Saul Dibb. Równie wstrząsająca aczkolwiek fabularna opowieść o wojennej rzeczywistości gdzie cały dramatyzm wynika z tego, że pozostajemy wraz z jej bohaterami w okopach. Ta wojna pozycyjna przynosi prawdziwą grozę, odziera wojnę z jej fotogeniczności i traktowania jej jako przygody. Przekonująco zagrany z trafnie dobranymi aktorami, przejmujący szczególnie, że opowiada o kilku dniach ostatnich miesięcy wojny, zwykłych ludzi skazanych na wojnę.