poniedziałek, 8 lipca 2019

Wehikuł magiczny


Zdjęcie własne
Właśnie ukazał się ostatni, czwarty tom Historii Kina - Kino końca wieku. 10 lat po wydaniu tomu pierwszego. To podręcznik w sumie akademicki , pod redakcją naukową Tadeusza Lubelskiego, Iwony Sowińskiej i Rafała Syska, jest jednocześnie dziełem kompletnym,  pisaną przyjaznym językiem, wyczerpującą monografią X muzy. Oczywiście można być miłośnikiem kina bez znajomości tych opasłych i bogato ilustrowanych tomów ale uznałem, że dobrze jednak mieć je pod ręką, bo i wszystkiego nie obejrzę, wszystkich kontekstów nie ogarnę. Ta historia kina obok pięciotomowego Kina wehikułu magicznego Adama Garbicza (pierwsze dwa tomy wraz z Jackiem Klinowskim) to mój zestaw obowiązkowy pomagający mi w zrozumieniu filmu. Rozumieniu bez takiej protezy zazwyczaj jedynie intuicyjnym, amatorsko nieporadnym, z braku tej wiedzy niewystarczającym i powierzchownym. Właśnie dlatego.
Zdjęcie własne

niedziela, 7 lipca 2019

Palinocka, no to co, że w Szwecji

Plakat filmowy. Zdjęcie własne
Midsommar - Ari Aster. Drugi jego film wywarł na mnie większe wrażenie niż ubiegłoroczny Hereditary. W przeciwieństwie do debiutu wydaje się spójniejszy, bardziej przemyślany i jednak dojrzalszy. Co prawda opowiada również o żałobie, osobistej stracie i próbie oswojenia się z tak dramatyczną sytuacją ale robi to zdecydowanie lepiej. Fabularnie to opowieść, którą, przynajmniej częściowo, w ostatnim czasie mogliśmy oglądać chociażby w netflixowych - Apostole czy Rytuale. Grupa przyjaciół jedzie do Szwecji by wziąć udział w święcie letniego przesilenia. Dla części z nich jest to wyjazd naukowy - nad świętem tym prowadzą doktoranckie badania, dla innych stanie się okazją oderwania od dotychczasowych problemów. Postacią centralną jest Dani (Florence Pough znana z serialowej Małej doboszki), która wymusiła trochę swoją obecność na tym wyjeździe, próbując z jednej strony naprawić relację ze swoim chłopakiem Christianem (Jack Reynor) a z drugiej uleczyć swój ból. Przyczyny tych relacji i doznanej traumy poznajemy w pierwszej części filmu, długiej ekspozycji wprowadzającej nas w obyczajowe tło tej opowieści i pokazującej jej bohaterów. Środek to przyjazd do szwedzkiej społeczności gdzie ma odbyć się tytułowe święto. Trafiamy do małej wioski, osady, której sielska atmosfera przypomni nam o spokojnym życiu zgodnie z rytmem natury. Natury, którą bohaterowie poznają bezpośrednio korzystając z halucynogennych roślin i grzybów. Ta nieco hippisowska komuna wydaje się być oazą i obietnicą, którą potrzebują, wyrośli w wielkomiejskim zgiełku, młodzi ludzie. Stojąc nieco na uboczu wkraczają niepostrzeżenie w ceremoniały związane z letnim przesileniem. Stają się one dla nich, dla przybyszów z zewnątrz, z jednej strony wstrząsem uruchamiającym chęć ucieczki, z drugiej wyzwaniem, z którym niektórzy będą się chcieli zmierzyć. To najbardziej pogańska cześć widowiska, która poprzez swoja intensywność wystawia nas wręcz na fizyczne cierpienie. Ari Aster prowadzi nas przez ten koszmar w pełnym słońcu, obrzędy odbywają się przecież w czasie letniego przesilenia kiedy noc jest raczej zjawiskiem umownym. Reżyserski zamysł doskonale budują zdjęcia Pawła Pogorzelskiego i niepokojąca muzyka zbudowana z ambientowych i folkowych nut. Nie wiem czy już obserwujemy renesans filmowego horroru ale pojawiają się coraz wyraźniej jego twórcy i mam nadzieję na jeszcze niejedno zaskoczenie w tym gatunku.