niedziela, 24 czerwca 2018

Strach się bać


Zdjęcie własne
Dziedzictwo. Hereditary - Ari Aster. Z zasady nie chodzę do kina na horrory. Lubię emocje wynikające ze specyfiki tego gatunku przeżywać w jak najmniejszym gronie i w mniejszym pomieszczeniu. Zachęcony jednak bardzo dobrymi recenzjami i opiniami obiecującymi mi Egzorcystę XXI wieku i najstraszniejszy film dekady z duszą na ramieniu udałem się do kina. Pierwszym symptomem tego, że może być to słaby film był widok osób wychodzących w połowie filmu z kina. Tym co mnie upewniło, że nie wrócą było to, że zabierali ze sobą pudła z popcornem. Drugim objawem, już takim podsumowującym, były chichoty i głośne podśmiewanie się widowni w końcówce filmu. Żeby nie było, film nie był aż tak zły. To standard filmów do jakich przyzwyczaiła nas wytwórnia A24 ale do historii filmu, także horroru, nie przejdzie. Jak na letnie wakacyjne kino film zbyt pretensjonalny, niepotrzebnie rozwleczony, momentami po prostu nudny. Reżyser używając znanych gatunkowi rozwiązań usiłuje być oryginalny i zwodząc nas używa ich po swojemu. Niestety nie czujemy się zaskoczeni ale rozczarowani bo zabiegi te nie przynoszą oczekiwanego efektu. Uwaga, możliwe odkrycie fabuły. Przykład pierwszy, w filmie pojawia się zaraz na początku pies domowników. W horrorze zwierzak zawsze odgrywa jakąś kluczową rolę i najczęściej źle i spektakularnie kończy. Tu na długo w scenariuszu znika i kończy prawie niezauważalnie dla widza. Przykład drugi, główna bohaterka zajmuje się tworzeniem miniaturowych domów i inscenizowanych w nich za pomocą lalek i pomniejszonych sprzętów scen z życia. Początkowo byłem przekonany, że co najmniej poprzez te instalacje opowie nam część fabuły, później, że będą miały znaczenie profetyczne. Niestety nic takiego się nie zdarza i zostają one po prostu zniszczone w ataku frustracji przez ich twórczynię. Przykład trzeci, praktycznie od pogrzebu matki głównej bohaterki, kiedy znajduje ona w jej rzeczach książkę o spirytyzmie wraz z dziwną dedykacją mamy podpowiedź w jakim kierunku zmierza fabuła. Niestety na rozwiniecie tego oczywistego faktu poczekamy około pięćdziesięciu, mniej lub bardziej jałowych, minut. Takich przykładów mam jeszcze drugie tyle ale musiałbym zdradzić i tak wątły suspens. Wszystko w tym filmie było nie zagrane w tempo. Ktoś napisał, że gdyby ten film pozbawić wszystkich gatunkowych emblematów pozostałby porządny dramat rodziny przeżywającej żałobę. Może tak byłoby lepiej.

sobota, 23 czerwca 2018

Fatalne zauroczenie

Zdjęcie własne
Zimna wojna - Paweł Pawlikowski. Film miałem okazję obejrzeć w prowadzonym z pasją niewielkim kinie jakie co co starsi mogli zapamiętać ze swojego dzieciństwa. Jego wygląd przywoływał nawet wyobrażenie gdzieś z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. Pojedyncza kasa pośrodku holu, ze starym jeszcze cennikiem biletów nad okienkiem, wahadłowe wejścia po prawej i lewej jej stronie, sala z balkonem i niewielkim spadem parteru, z ekranem umieszczonym jakby za wysoko; jedynie próba rozbudowania nagłośnienia o współczesne standardy psuła tą podróż w czasie. Oprócz biletu dostałem repertuar na najbliższy miesiąc wraz z kompletem plakacików promujących wyświetlane filmy. Cudownie to korespondowało z samym filmem przywołującym kilmat tych lat, czarno-białym, o niedzisiejszych proporcjach ekranu 4:3, podanym jak jakaś równoległa do Idy historia. Love story na gruzach powojennej Europy, gdzie jeszcze wiele mogło się nie zdarzyć. Europy, bo chociaż rzecz zaczyna się w Polsce i opowiada o trudnym związku Zuzanny Lichoń (Joanna Kulig) i Wiktora Warskiego (Tomasz Kot), Polaków z krwi i kości pracujących w Zespole Pieśni i Tańca Mazurek, pewnie na Mazowszu gdzieś, to znajdziemy się z nimi w Berlinie, Paryżu i u wybrzeży Adriatyku. Ta w sumie kameralna opowieść o muzyku i łowcy talentów i jego protegowanej, zdolnej i nie idealizującej życia, którzy są na siebie skazani czy raczej sobie przeznaczeni, pleciona jest z nićmi trudnej historii Polski, której według pewnych wygłaszanych obecnie poglądów w tamtych czasach nie było.
Plakat reklamowy
Pawlikowski po Idzie, której skandalicznie doczepiono antypolską wymowę, zagrał takim krytykom na nosie tworząc obraz nie tylko o trudnej miłości prywatnej, między dwojgiem ludzi ale również w szerszym znaczeniu, jako trudnego związku z krajem, w którym się jednocześnie nie chce i chce żyć, który więzi, tłumi ambicje i daje jednocześnie wolność, awans społeczny. Takie fatalne zauroczenie. Tytuł odnoszący się historycznie do lat i sytuacji politycznej w Europie, w jakich rozgrywa się ta opowieść przerzuca kojarzący się z tym terminem stan napięcie, na jednostki, którym przyszło w takich czasach kochać i żyć. Mogło i musiało się spodobać w świecie.

sobota, 2 czerwca 2018

Refleksy #18

Czarna Pantera - Ryan Coogler. Aktorska wersja Króla Lwa. O tyle prawdziwsza, że białego raczej lwa zastąpiła czarna pantera. Spójna opowieść o Wakandzie, afrykańskiej utopii i jej dobrym, sprawiedliwym władcy jest cholernie naiwna ale nie do końca czarno-biała. Przywraca na chwilę pozór społecznej równowagi w świecie bohaterów Marvela, tu konkretnie ucieleśnia ją tytułowy aspirant Avengersów.
Mroczna wieża - Nikolaj Arcel. Ekranizacja związana z kultową ponoć serią Stephena Kinga. Jak dla mnie mocno infantylna i chaotyczna a kilka artefaktów z twórczości Króla to za mało by przykuć do ekranu. Już chyba lepiej obejrzeć polską produkcję Za niebieskimi drzwiami - Mariusza Paleja, której fabuła, posługując się portalem przenoszącym dzieciaki do innego wymiaru, przynajmniej niczego nie udaje i się nie puszy.
Człowiek z magicznym pudełkiem - Bodo Kox. Radio ga da. To co możemy wziąć za paździerz wynikający z niewystarczających środków finansowych lepiej potraktować jako celowy zabieg stylistyczny rozpięty pomiędzy manierą filmów Piotra Szulkina a Terry'ego Gilliama. Intrygujące, nie tylko dlatego, że rzadkie, polskie kino sf. Z akcją dziejącą się tak blisko i jednocześnie tak daleko. Zaskakujący sen o Warszawie 2030 roku.
Dzikie róże - Anna Jadowska. Ta historia byłaby skomplikowana nawet w wielkomiejskiej rzeczywistości a co dopiero na wsi jak chce reżyserka (niechby to było chociaż podmiejskie osiedle). Mąż w długotrwałej nieobecności, pracuje za granicą, jego żona, z dwójką dzieci i niedokończoną budową domu, wikła się w romans z młodszym od niej mężczyzną, jeszcze chłopcem. Ma swoją dramaturgię, zjawiskowe zdjęcia i bardo dobrą w swojej roli Martę Nieradkiewicz. Ale los granej przez nią Ewy w prawdziwym życiu byłby chyba cięższy. To kolejny polski film (Cicha noc, Twarz) grający współczesność wsią i problemem emigracji zarobkowej rodaków.
Pewnego razu w listopadzie - Andrzej Jakimowski. Chciałem miasto, no to mam, od razu "stolyce". Tyle, że filmem rządzi chaos i to taki całkowicie niezamierzony. Obraz fabularnie mętny, chociaż chce opowiedzieć o patriotyzmie, o miłości, o młodości, o wolności, to nie wie na co się zdecydować. Pozostaje opowieść o kobiecie wyrzuconej przez komornika na bruk (Agata Kulesza), jej synu i ich psie Kolesiu, rozdzielonych Marszem Niepodległości. Oczywiście, że pies wypadł najlepiej.
Maudie - Aisling Walsh. Biograficzna opowieść o kanadyjskiej Nikifor. Świetna w roli tytułowej malarki, Maud Lewis, Sally Hawkins, której partneruje zbyt przystojny do tej roli Ethan Hawke. Wzruszycie się.
Deadpool 2 - David Leitch. Jeszcze lepszy od jedynki bo pozbawiony spiny debiutu. Przezabawna do tego niegłupia interakcja z kinem superbohaterskim. Drwiąc z niego i jednocześnie się w nim kochać to wybuchowa mieszanka. No i zaczyna się wybuchem a później akcja tylko przyspiesza. Bo jak mówi pismo, więcej znaczy lepiej (czasami). No i daje podpowiedź co do finału Wojny bez granic. Nie czekajcie na scenę po napisach. Jej po prostu nie ma. Jest między napisami. 
Nić widmo - Paul Thomas Anderson. Artystyczna alternatywa dla wszystkich twarzy jakiegokolwiek Greya. Wysublimowana miłosna układanka rozegrana między krawcem-kreatorem (Daniel Day Lewis) i dwoma kobietami (nie licząc ducha matki) - dużo od niego młodszą modelką Almą i Cyril, zarządczynią jego domu mody. Wszystko zszyte tytułową nicią. Żadna fastryga, porządny ścieg łączący wszystko w ładną całość. Eleganckie, powściągliwe i bardzo w duchu europejskie kino.
Na pokuszenie - Sofia Coppola. Albo jestem starszy albo wersja z 1971 z Clintem Eastwoodem - Oszukany w reż. Dona Siegela, miała więcej napięcia erotycznego i dramatyzmu. Przykładając miarę do odpowiednich im czasów, wtedy główny bohater był oszukany, teraz trochę widzowie.
Sully - Clint Eastwood. Fabularna rekonstrukcja szczęśliwego wodowania samolotu pasażerskiego na rzece Hudson w Nowym Jorku w 2009 roku. W roli bohaterskiego kapitana Airbusa - Tom Hanks. Wrażenie w tej historii, pełnej pull up i terrain ahead, robi dochodzenie czy pilot, mimo ocalenia wszystkich na pokładzie, podjął właściwą decyzję. Na przykład moglibyśmy, podobnie szczęśliwy finał, sprezentować sobie własną filmową wersję  sławnego lądowania kapitana Wrony. Specjaliści od efektów już w Ostatniej rodzinie pokazali, że mogłoby to nie odbiegać od zachodnich produkcji. No, ale jak to, nikt nie zginął? 
Cargo - Ben Howling i Yolanda Ramke. Martin Freeman wędruje po australijskim interiorze szukając ocalenia dla swojej malutkiej córki w świecie zdegenerowanym zarazą zombie. Taki ekologiczno-etyczny ukłon wobec rdzennych mieszkańców tego kontynentu, niestety jako film, będący przecież rozwinięciem niezłej krótkometrażówki, do szybkiego zapomnienia.
451° Fahrenheita - Ramin Bahrani. Kluczowe w tej telewizyjnej adaptacji słynnej dystopii Raya Bradbry'ego, określenie padające na początku filmu, że jest na jej "motywach", powinno determinować naszą jego ocenę. Lepiej przeczytać klasyka albo posłuchać słuchowiska przygotowanego przez audiotekę.
Han Solo - Ron Howard. Jak na western przystało akcję nakręca napad na pociąg i karciane oszustwa. W sumie film mógłby nosić tytuł Chewie bo to Chewiebacca jest jego świecącą gwiazdą. Alden Ehrenreich nie przekonał mnie jednak jako młodsze wcielenie Harrisona Forda. Nie bardziej wyróżnia się kreacja "tylko nie moim płaszczem" Lando (młody Glover), który wykorzystuje po prostu swoje pięć minut. Film ratuje jeszcze L3, nadająca pełne znaczenie słowu "robotnicza". Nawet producent nie wierzył w ten film wybierając datę jego premiery.
Anon - Andrew Niccol. Czy w świecie wszechobecnego internetu (w filmie swojsko zwanym Etherem) i scalonych z nim ludzi możliwa jest jakakolwiek prywatność nie mówiąc już o zbrodni doskonałej. Clive Owen jako detektyw a Amanda Seyfried w roli ściganej bez sieciowej tożsamości. Sterylne, na granicy jutra chociaż bez koniecznego dla takiej historii, nerwu.
Tomb Rider - Roar Uthaug. Jako Lara Croft - Alicia Vikander. I to by było tyle dobrych wiadomości. Jeżeli komuś podobała się ostatnio Mumia...