poniedziałek, 26 czerwca 2017

Wolność to uciekający pociąg

Zdjęcie wydawca
Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki - Colson Whitehead (co za nazwisko dla tej opowieści!). Najbardziej intrygujący szczegół, który przyciągnął mnie do książki, tytułowa kolej podziemna, którą przemieszczają się szukający wolności amerykańscy Murzyni, jest jednocześnie jej najsłabszym elementem. Pozostaje jedynie z rzadka pojawiającym się fizycznym wehikułem dzięki, któremu wraz z bohaterami Whiteheada mogę przemieszczać się po Ameryce pierwszej połowy XIX wieku. Terminem underground railroad określana była historycznie istniejąca, abolicjonistyczna sieć pomocy w odzyskiwaniu wolności przez niewolnych, która z koleją żelazną niewiele miała wspólnego.
Tak naprawdę nie wiem po co autorowi był potrzebny ten zabieg z wymyślaniem tego nieistniejącego metra, które nawet nie pełni podobnej roli jak smoki i lewiatany u Twardocha. Ktoś kto szukał czegoś wybitnie oryginalnego, czegoś co odróżni tą nagradzaną fabułę od książek lub ich ekranizacji - Korzeni - Alexa Haleya, Zniewolonego - Solomona Northupa czy tylko filmowego ale za to jakże katartycznego Django - Quentina Tarantino, tutaj tego nie odnajdzie. Historia ucieczki Cory i Ceasara z plantacji bawełny i Ridgeway'a, ambitnego łowcy niewolników oraz sieci ludzi dobrej i złej woli, gładko toczy się w zgodzie z logiką fabuły i naszym doświadczeniem czy raczej wyobrażeniem wyniesionym z literatury czy kinematografii. Oprócz kajdan i chłosty oglądamy oczami Cory eksperymenty fizyczne i społeczne na czarnych braciach i siostrach, kojarzącą się momentami z eugeniką, zapowiedź czystości rasowej a w latach pozornie odzyskanej wolności, segregacji i rasizmu. O tyle łatwiejsze, że ćwiczone wcześniej przez białego człowieka na Indianach, rdzennych mieszkańcach kontynentu.
Zagadką dla mnie jest umieszczanie tej powieści, jako nominowanej, w literaturze przynależnej gatunkowo fantastyce. Raz, że fantastyki tam nie uświadczymy a dwa, że kojarzyć się to może z deprecjonowaniem, umniejszeniem dramatu niewolnictwa. Całkowitym zmyśleniem fabuły, która, co dokładnie widać, oparta jest na autentycznych przekazach. Momentami przypomina o tym nawet pewna dydaktyczność opisu, kojarząca się z czytaniem podręcznika z historii. Nie mówiąc już o cytatach z ogłoszeń prasowych z epoki, poprzez które właściciele poszukiwali swoich utraconych, zbiegłych niewolników. Zresztą autor wspomina o tym w Podziękowaniach wieńczących powieść.
Czarna krew Ameryki to do dzisiaj nierozwiązany problem tego kraju i jego codzienny wstyd. To również wstyd krajów jeszcze wczoraj kolonialnych. Ekonomia, która stoi za niewolnictwem, która zbudowała potęgę wielu państw dzisiaj obraca się przeciwko nim. Nie oszukujmy się to nigdy nie był problem religijny, co więcej Nowy i Stary Świat w tym właśnie przypadku chrześcijańskim miłosierdziem się nie popisał. Jakże gorzko musiała brzmieć myśl przewodnia Deklaracji niepodległości*, ta iż ludzie zostali stworzeni przez Boga równymi sobie, z niezbywalnymi prawami do życia, do wolności i do poszukiwania szczęścia, i która przegrała w zderzeniu ze zwykłym acz świętym prawem własności.
Z naszego miejsca na świecie nie widać tego z całą jaskrawością więc los czarnych Amerykanów, ich piętno dociera do nas jedynie po lekturze bądź seansie dzieł potrafiących dramat niewolnictwa opisać. Z tego zadania Kolej podziemna wywiązuje się bez zastrzeżeń.

* "Deklaracja Niepodległości jest jak mapa. Ufasz, że jest prawdziwa, ale przekonasz się, tylko wyruszając i sprawdzając samodzielnie" - spostrzeżenie Georginy, nauczycielki spotkanej przez Corę

sobota, 24 czerwca 2017

Refleksy #6

Opiekun - Michel Franco. Tim Roth jako pielęgniarz, którego zaangażowanie w opiece nad chorymi zdeterminowane zostaje jego osobistą traumą. Film nadzwyczaj wyciszony jak na ładunek emocji, który nam przekazuje.
War Machine - David Michod. Netflixowy film z Bradem Pittem, który gra autentycznego generała US Army mającego ambicje wygrać wojnę w Afganistanie. Ładnie pokazuje schizofreniczność wojny jednak do atmosfery MASH, której oczekiwałem, daleko. Wczoraj zaś usłyszałem w radio, że afgańska armia tnąc koszty zamówiła mundury polowe z kamuflażem leśnym. Lasy w Afganistanie to jedynie 2% kraju.
Zaćma - Ryszard Bugajski. Film chyba trochę niesłusznie nisko oceniany. Widzowie którzy spodziewali się Przesłuchania zostali poproszeni tym razem o wysłuchanie.  Chyba zawiniona przez reżysera hermetyczność tego filmu polega na jego teatralności, potrzebie skupienia się na słowach nie na obrazie. Także jego przesłanie, które rozumiem jako nową przypowieść o Dobrym Łotrze. Bo skoro człowiek zdolny jest do zła największego, to jest zdolny do wszystkiego. Również do czynienia dobra. Nie jest to z pewnością próba rozgrzeszenia Krwawej Luny, wysokiej funkcjonariuszki UB, gdyż takiego nie przynosi jej spotkanie z Kardynałem Wyszyńskim. Niezmiennie przykuwający do ekranu Janusz Gajos. Bugajski chciał dopisać aneks do Idy, Pawła Pawlikowskiego, filmu opowiadającego przecież podobną historię, ale chyba niepotrzebnie.
Fargo się skończyło, i dobrze. Jeden z odcinków wypadł wręcz z planu Twin Peaks. Mam nadzieję , że o ile powstanie sezon czwarty to będzie bardziej przemyślany. American Gods powoli do przodu utrzymując poziom i przenosząc finał na kolejny sezon. Rewelacyjna czołówka wydłuża mi za każdym razem seans. House of cards czyli u Underwoodów bez zmian (oznacza to jedynie zmianę za zmianą). Jest lepiej niż w ostatnim sezonie. Scena w samolocie, "starcie" Conwaya z pilotami jakby napisane specjalnie dla nas, Polaków. Wersal ma potencjał. Mając na uwadze, że Ludwik XIV panował 82 lata, może zostać z nami na długo.
Wydanie na lato magazynu Książki przynosi wiele około-fantastycznych tematów. Od nagradzanej Kolei podziemnej, wywiad z pisarzem Colsonem Whiteheadem. Orlińskiego zapowiedź biografii Stanisława Lema - Lem. Życie nie z tej Ziemi (autor mający już na swoim koncie Co to są sypulki. Wszystko o Lemie, bije się w piersi, że wtedy jeszcze nie wszystko wiedział. Dobrze, że wspomniał pracę Agnieszki Gajewskiej - Zagłada i gwiazdy, o niefantastycznej młodości Lema) i jego subiektywna lista dzieł mistrza od najświetniejszych począwszy. Jest artykuł o Blade Runner wczoraj i dziś, i Mapa polskiej fantastyki (znowu mapa!) Żółw a sprawa polska, w wyobrażeniu Michała R. Wiśniewskiego (taki syntetyczny groch z kapustą).
A i jest kwartalny Przekrój na rynku. Już trzeci numer po reaktywacji. Całe 164 strony do czytania i oglądania.
Lato, echże ty.

sobota, 17 czerwca 2017

Niejedno morze

Zdjęcie wydawca
Międzymorze - Ziemowit Szczerek. Z trzech wielkich idei obecnie związanych z morzem - Międzymorza, przekopania Mierzei Wiślanej i scalenie Świnoujścia podwodnym tunelem łączącym wyspy Uznam i Wolin, tylko ta ostatnia koncepcja ma szansę realizacji. I tylko ona tak naprawdę jest potrzebna.
Idea Międzymorza, czy raczej Trójmorza gdyż obok Bałtyku gościć nas będzie Adriatyk i Morze Czarne, to jak to się określa, sojusz państw Europy Środkowo-Wschodniej (ale takiej rozciągniętej gdzie na północy będzie Finlandia a na południu może nawet i Albania). Sojusz ten z jednej strony miałby być alternatywą dla UE, z drugiej zaś chronić przed mocarstwową Rosją. No, po prostu same problemy. Pierwszy i najważniejszy to chęć i pragnienie by to odbywało się pod naszym, Polski przywództwem. Bo niby pomysł jest nasz. A i pragnienie tego tylko nasze. Szczerek zaprasza nas do odbycia z nim podróży, tam i  z powrotem, po tym sporym geopolitycznym marzeniu. To książka podróżnicza, w domyśle rozumiem nie analityczno-polityczna, autor uprzedza o tym przed podróżą.
Jest dużo włóczęgostwa, przez niektóre kraje refleksyjnie jedynie przemykamy, w innych zatrzymujemy się na dłużej, pijąc, jedząc, rozmawiając z miejscowymi ale głównie z samym sobą. Szczerek chłonie za nas i dla nas krajobrazy, peryferia, granice. Skacze jak kot w siedmiomilowych butach. Bałkany, Konstantynopol, niby bracia Madziarowie, Rumuni, Czechy i Słowacja, razem i osobno, Ukraina, Pribałtika, Niemcy, Rosja. Zaczynamy w Berlinie kończymy w Licheniu. Szuka i znajduje punkty z nami wspólne, również różnice i niezrozumienia, stereotypy i oryginalność. Dzień dzisiejszy oswojony w niepokoju i ludzi którzy wydają się być podobni w Warszawie, Budapeszcie, Tallinie...
W sumie idea Międzymorza u Szczerka zasadza się na samej podróży, od morza do morza. Generalnie sama możliwość tej podróży wydaje się skończoną ideą. Wygląda to nieco chaotyczne i nie kończy się mocną puentą, przypomina Tatuaż z tryzubem, który też mi się wydał taki poskładany z fragmentów. Jednak bardzo lubię jego spojrzenie na świat, celność wielu uwag i tą rzadką umiejętność dostrzeżenia różnic pomimo postępującej homogenizacji kultury. Oczywiście, w konkluzji, projekt Międzymorza wydaje się fascynować tylko nas, Polaków. Inni w tą myśl nie wierzą albo w najlepszym przypadku uznają za nasze sny o potędze. Niekonsekwencje w ramach Grupy Wyszehradzkiej, działania sprzeczne z polityką UE, unii której zaproszenia się domagaliśmy, każą na skomplikowany geopolitycznie twór zwany Międzymorzem patrzeć co najmniej sceptycznie. Nawiasem mówiąc dziwię się, że nie skupiliśmy się na realnym pomyśle Juliusza Mieroszewskiego, którego emigracyjna koncepcja ULB, jeszcze z lat 60-tych ub. wieku, pojednania i porozumienia się z Ukrainą, Litwą i Białorusią, nawet dzisiaj jest zbyt słabo realizowana.
Opowieść Szczerka mającą podtytuł Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową ładnie komponuje się również z niedawną lekturą Poruszonej mapyPrzemysława Czaplińskiego, której podtytuł  brzmi przecież Wyobraźnia geograficzno-kulturowa polskiej literatury XX i XXI wieku. 

wtorek, 13 czerwca 2017

Paniszer, chłop z Mazur

Zdjęcie wydawca
Wzgórze psów - Jakub Żulczyk. Jest taki film o zachęcającym tytule Karate po polsku - Wojciecha Wójcika. Nawet mi się podobał i nie nudziłem się za bardzo ale dzisiaj wiem, że przy ekranie trzymały mnie wtedy "momenty" i tytułowa sztuka walki. Ta dawna opowieść o dramatycznym spotkaniu warszawiaków z mazurską prowincją ożyła w mej pamięci w czasie lektury nowej powieści Żulczyka. Powieść to właściwe słowo, gdyż książka ma w papierze niebagatelne 800 stron, chociaż bardziej przypomina mi gruby scenopis. Nie z powodu szkicowości fabuły ale właśnie z takiego filmowego, serialowego jej charakteru. Chwilę wcześniej Jakub Żulczyk współtworzył scenariusz do dobrze przyjętego serialu Belfer, który albo odcisnął swoje piętno na tej powieści albo autor gotową już powieść transformował na język filmu. Ten kto polubił Dobrowice z Belfra odnajdzie się również w fikcyjnym Zyborku. To nieduże miasto na Mazurach (powiat Szczycieński, przy drodze, chyba na Ostrołękę), rodzinne dla Mikołaja Głowackiego, który wraz z żoną musi w nim na jakiś czas zamieszkać, po trochę przymusowym opuszczeniu Warszawy. Osiadają w jego rodzinnym domu trafiając ze swoimi małżeńskimi problemami w problemy swojej rodziny - ojca Tomasza Głowackiego walczącego o lokalną sprawiedliwość społeczną, brata Grzegorza walczącego z nałogami. Zderzają się także szybko z problemami miasteczka - lokalną gangsterką i mafijnymi wręcz układami oraz kryminalną zagadką zaginięć kilku jego mieszkańców. Do tego dochodzi wstrząsająca i rzekomo przed latami wyjaśniona śmierć Darii, pierwszej, licealnej miłości Mikołaja. Wszystkie te okoliczności splatają się ze sobą i wchodzą we wzajemne interakcje powodując początkowo chaos niczym po uderzeniu bilardowej kuli. Dziejącym się sprawom nie pomaga a jednocześnie zagęszcza akcję fakt, że Mikołaj Głowacki przed laty napisał obrazoburczą powieść o swoim Zyborku, własną wersję Malowanego ptaka, czym rozgniewał wielu jego mieszkańców a jego żona Justyna to warszawska dziennikarka śledcza, mająca ambicje naprawiania wszystkich krzywd tego świata i nie wahająca się to czynić. Mamy demoniczną nieco postać Kalta - lokalnego władcy marionetek i jak się wydaje siłę sprawczą wielu nieszczęść, Cyganów z pobliskiej Mławy, Rosjan z Kaliningradu, Pana, Wójta i Plebana. Mamy więc wszystko oprócz tego z czym mi się do tej pory Mazury kojarzyły. Nie mamy spokoju i sielskiej atmosfery wakacji pod żaglami. Już prędzej to wakacje z duchami. Generalnie byłby to scenariusz jeszcze lepszego, dojrzalszego niż Belfer serialu. Oczywiście oprócz sensacyjnej fabuły Żulczyk nie żałuje nam obyczajowych obrazków opisując sukcesy i porażki swojego pokolenia, już nie pięknych trzydziestokilkuletnich, napędzanych antydepresantami i fetą władców korporacyjnych Mordorów lub prekariuszy urlopowanych w Polsce po bitwie o Anglię. Na przykładzie Mikołaja opisał blaski i cienie celebryckiej sławy młodego pisarza, który odniósł oszałamiający i niespodziewany sukces, sławę, której kamieniem węgielnym było młodzieńcze, gniewne kłamstwo. Mamy historię jego ratowania od samego siebie. I dom, który chciałby być rodzinny. Mamy narkotyki, które zanim sprowadzą demony wygładzają rzeczywistość. W retrospekcjach zaglądamy w XX wiek, w historię tego rejonu, którego mieszkańcy nigdy z nikim nie szli na współpracę. Ale głównie w rok 2000, rok dla bohaterów zerowy, od którego wszystko się zaczęło i na którym wszystko się kończy. Jak sami mówią "lepsze jutro było wczoraj".
Nie wiem czy sprawiło to rozpasanie tej opowieści, gęsty ale mało finezyjny splot intryg, kobiece bohaterki pisane tak trochę po męsku i mglistość drugiego planu ale powieść wcześniejsza, Ślepnąc od świateł zdobyła mój większy poklask. Tutaj mamy taki nieco kolorowy ogródek a w nim i "chwasty i kwiaty". Na całe szczęście do ciepłego i odgazowanego piwa, które tak lubią bohaterowie Żulczyka, jeszcze daleko. Wzgórze psów nie jest wielką polską powieścią i chyba nie miała taką być. Jeżeli tego lata macie chęć sięgnąć do polskiego kryminału wybierzcie stanowczo właśnie powieść Żulczyka. To i tak będzie najlepszy wybór.

niedziela, 11 czerwca 2017

Refleksy #5

John Wick 2 - Chad Stachelski. Po odświeżającej części pierwszej, w rozdziale drugim dostajemy zwykły film zemsty, dodatkowo z obietnicą jego męczącej kontynuacji. Czystą radość jedynki zastąpiły mozolne sceny niczym z Dooma, co każe nam z niecierpliwością oczekiwać na game over. Obrazuje to  jedynie fakt, że agresja rodzi agresję. Ale tak na marginesie pojawiła się we mnie refleksja co by w Amerykańskich Bogach aktorsko wymienić Cienia na Ducha.
Wieżowiec - Ben Wheatley. Ekranizacja prozy J.G. Balarda, powieści High Rise, chyba z najlepszego okresu w twórczości pisarza. Wcześniej napisał Wyspę i Kraksę oraz Vermillion Sands, zbiór charakterystycznych dla jego świata opowiadań. Katastrofizm i determinizm, słabość człowieka w konfrontacji z materią, zderzenie humanizmu z inżynierią. Film doskonale oddaje ducha tej prozy, z szacunku pozostając nawet w latach 70-tych ub. wieku. Architektoniczne idee Le Corbusiera zamiast dawać wolność niewolą tu ludzi. Prawie jak w groteskowej ale jeszcze optymistycznej wizji Jacques'a Tati, bardziej jak w Dyskretnym uroku burżuazji, Luisa Bunuela. No i rewelacyjnie wpleciony cover S.O.S  zespołu ABBA.
Odnotować muszę powrót Rogera Watersa ze świetną płytą Is This The Life We Really Want? Nie licząc flirtu z operą Ca Ira i pojedynczych okruchów, eks lider Pink Floyd kazał nam czekać 25 lat. Nie oznacza to, że jego zainteresowania i fiksacje przez ten czas jakoś specjalnie się zmieniły. O nie. Nadal jest to silny antywojenny, pacyfistyczny głos, człowieka, który pomimo siedemdziesięciu lat na karku cały czas pamięta, że wojna zabrała mu ojca, że wojny nie ustają. To również polityczny song wzywający do rozsądku w oglądzie świata. Cieszy mnie również koncertowe wydawnictwo szczecińskiego zespołu Lebowski, Lebowski plays Lebowski, o których już ze smutkiem myślałem, że zamilkli. Po świetnym Cinematic (2010) byłaby wielka szkoda.

sobota, 10 czerwca 2017

Moje San Escobar

Północna Droga Nadbrzeżna.
Okolice Sao Vincente
Wszystkie zdjęcia własne
Wyspa Madera, autonomiczny region Portugalii, zachwycająca, różnorodna, zielona, ukwiecona, niedokuczliwie ciepła. Podróżując po wyspie odnajdziemy krajobrazy charakterystyczne dla krajów Ameryki Środkowej a nawet łąki niczym te w Irlandii. Soczystą, wręcz tropikalną zieleń oraz wulkaniczną skałę. Zaskoczy kolor Oceanu i chmury spływające z gór, potrafiące niespodziewanie zniknąć. W czasie tygodniowego pobytu jest możliwe poznanie jej najciekawszych miejsc - od najwyższych szczytów (ponad 1800 m.n.p.m) gdzie wędrujemy powyżej chmur, przez zielone levady (ścieżki biegnące przy kanałach nawadniających) i Lasy Laurowe, wysokie klify (Cabo Girao z wiszącą na wysokości 580 m szklaną platformą), po oceaniczne plaże , także piaszczyste. Pragnących zażywać bezpiecznych kąpieli zapraszają baseny lawowe w Port Moniz czy plaże z afrykańskim piaskiem w Machico. W Canical mamy możliwość poznania wielorybniczej przeszłości wyspy (John Huston wykorzystał miejscowość ekranizując Moby Dicka) , w stolicy, Funchal do rejsu na Ocean zapraszają katamarany czy replika Santa Marii, statku Kolumba. W czasie rejsu oglądamy wyspę oraz stolicę od "marynarskiej" strony. Spotykamy delfiny a przy sprzyjających okolicznościach zobaczymy również wieloryba. Fani piłki nożnej mogą sobie w stolicy zrobić zdjęcie z Cristiano Ronaldo (pomnik) a nawet odwiedzić muzeum CR7 - w końcu to najsłynniejszy Maderyjczyk. Na naszej trasie oprócz tych atrakcji nie powinno zabraknąć takich miejscowości jak Santana, Ponta Delgada, Ribeira Brava, Camara do Lobos a nawet lotniskowego Santa Cruz. Każdy powinien przejechać się Północną Drogą Nadbrzeżną, płaskowyżem Paul da Serra i lokalnymi serpentynami łączącymi najmniejsze miejscowości. Szukający kulinarnych smaków powinni skosztować espady, czarnego pałasza - atlantyckiej głębokowodnej ryby czy też estapady - wołowych szaszłyków grillowanych na laurowych patykach. To tylko krótki opis bardzo satysfakcjonującego urlopu, miłego czasu spędzonego pośród urzekającej natury, gościnnych i sympatycznych mieszkańców. Co ważne Madera to miejsce równie piękne jak i  bezpieczne, przyjazne nam kulturowa a jednocześnie kusząco egzotyczne. Obecnie również bliskie. Obrigado czyli dziękuję!

wybrzeże w ok. Santany
widok z Pico Arieiro
Północe wybrzeże
W kierunku Tres Picos

Sao Vincente
Widok z Balcoes
Pełzające chmury



Wschodnie wybrzeże
Platforma widokowa
w Cabo Girao
Levada Caldeirao Verde

Port w Canical
Port w Machico
Baseny lawowe w Port
Moniz