czwartek, 25 maja 2017

Usiądźcie wygodnie

Twin Peaks - Mark Frost&David Lynch. Niespecjalnie wierzyłem w powrót do Twin Peaks. Jednak obietnicę Laury Palmer, ponownego spotkania po 25 latach, Lynch realizuje póki co nienagannie. Oczywiście nie wszystko mi się po tych kilku odcinkach zaplanowanego na 18-cie epizodów Powrotu podoba. Najsłabiej klaszczę w tych momentach ewidentnego powiązania teraźniejszości z przeszłością, momentami zbyt nachalnej, związanej z monetyzacją produktu, próby związania moich emocji sprzed lat.

Reżyser, materiały prasowe

Przed konsumpcją obecnej odsłony serialu powtórzyłem sobie jedynie po dwa pierwsze odcinki pierwszej i drugiej serii (nie jestem pewny czy obowiązywał na początku lat 90-tych ub. wieku, wobec dłuższych produkcji telewizyjnych, termin sezon). Nie wiem czy David Lynch stał się po tylu latach twórcą dojrzalszym. Na pewno ja dojrzalszym stałem się widzem. I na razie nie wyczuwam fałszu. Zachwycony jestem nie tylko obrazem ale i brzmieniem, bo jest świetny dźwiękowo, nie tylko muzycznie. Urzeka powolnością narracji, która działa hipnotyzująco, powodując, że chwilami senna akcja eksploduje niesamowitością. Niby oczekiwaną i dającą nam czas na oswojenie ale jednak dreszczotwórczą. To powrót całej mitologii Lyncha, oniryczności, hipnozy, transu, zastępczej rzeczywistości. To galeria postaci niejednoznacznych ale i niezwykle zwykłych. To symulakrum zapełnione doppelgangerami. To szklany box przed którym wszyscy siedzimy w nadziei, że jest pułapką w którą wpadnie Zło, objawi Cierpienie, dzięki któremu ujrzymy Dobro. Że zobaczymy ten moment Prawdy. Ale najpewniej w tą szklaną pułapkę złapiemy się tylko my.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz