Zdjęcie wydawca |
W cieniu stacji, już bardziej w tradycyjny sposób, splatają się losy kilku osób. Powracającego na Ziemię Borisa Chonga i jego dawnej miłości Miriam. Jej przybranego syna, Kranka, stworzonego nie zrodzonego, Carmel, kosmicznej strzygi (już wiem dlaczego powieść tak spodobała się Peterowi Wattsowi) żerującej na cyfrowych danych i jej przyjaciela Achi, antykwariusza ceniącego dane bardziej tradycyjne czy Iosabel zakochanej w robotniku a raczej dawnym robocie bojowym, pilotce wirtualnych przestrzeni. Połowę książki zajmuje przedstawienie jego głównych bohaterów, których w drugiej połowie powoli żegnamy, nie prowadzeni przez żądną wstrząsającą nami intrygę, zmuszeni tym samym smakować świata przedstawionego. A świat jest smakowity chociaż najczęściej dostajemy tylko jego kęsy, fragmenty, przeczucia. Autor karmi naszą wyobraźnię niedomówieniami, wiele swoich ciekawych pomysłów nie rozwija lub nieoczekiwanie je porzuca. Najciekawsze jest to, że praktycznie przez całą lekturę nie opuszczamy Tel Awiwu, poruszając się wręcz w jednej jego dzielnicy. Jednocześnie, pomimo tego, że to jednak daleka przyszłość, ten cały świat jest staroświecki i po naszemu przewidywalny. Momentami wręcz melancholijny jak Saudade M. Johna Harrisona, z którego trylogią Traktu Kefauhuchiego ma zadziwiająco wiele wspólnego. Chwilami nostalgiczny i odlskulowy. Narracja jest splątana i niespieszna Dużo w tym literackiego smaku i kulturowej oryginalności. Ale tym autor Osamy i Stulecia przemocy przecież nas nie zaskoczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz