|
zdjęcie ze strony wymarzonyogród.pl |
Life -
Daniel Espinoza. W sumie ten film nie zasługiwałby nawet na krótki wpis w refleksach gdyż jest po prostu filmem nie wartym uwagi. Mam nawet pewne podejrzenia, że został wyprodukowany i wprowadzony teraz do kin, by w maju, na jego tle, błyszczał
Alien: Covenant. Fabuła tego dziełka jest prosta, co samo w sobie nie jest wadą. Wadzi cała reszta. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) podejmuje na orbicie próbnik, który z dużymi kłopotami wraca z Marsa, niosąc na pokładzie ważne próbki z powierzchni Czerwonej Planety. W laboratorium stacji udaje się wyizolować jednokomórkowy organizm, który nakarmiony cukrem i tlenem ożywa i zaczyna ewoluować w Coś zagrażającego załodze (
Jake Gyllenhaal, Rebecca Ferguson, Ryan Reynolds i troje innych). Coś pomimo sympatycznego imienia
Calvin zachowuje się bez szacunku dla życia ludzkiego. Oczywiście jego agresja została sprowokowana przez samych badaczy z ISS ale szybko to wszystkim umyka. Razem z Cośiem, który na początku przypomina duszka
Cacperka by później przybrać postać krwiożerczego storczyka, i systematycznie kurczącą się załogą ganiamy a raczej latamy po całej stacji doświadczając braku
Grawitacji (proszę trzymać w pobliżu puste opakowania po popcornie, pełne również). Reżyser, z pewnością z szacunku do widza, pozwala nam być cały czas krok przed akcją. Do samego końca. Co się mamy męczyć. 58 000 000 $, które film kosztował, lepiej było wydać na ochronę
Rzekotki drzewnej.
|
Hyla Arborea zdjęcie Wikipedia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz