środa, 15 marca 2017

To Be Continued

Goryl z Zoo w Bristolu pozdrawia oglądających
- zdjęcie Bon Pitchford
Kong: Wyspa Czaszki - Jordan Vogt-Roberts. Chyba lubimy oglądać filmy z małpami wierząc Darwinowi, że pochodzimy od nich. Po restarcie cyklu Planety Małp zapowiada się powrót Konga, który może zostać królem. Początek filmu wzrusza szczerą tęsknota za przygodą w starym stylu. Coś co zapewniał w odległych czasach Zaginiony świat, Artura Conana Doyle'a czy Podróż do wnętrza Ziemi, Juliusza Verne'a. Wizualnie nawet zapewnia odpowiednią dawkę vintage w postaci umieszczenia akcji na początku lat 70-tych w Wietnamie. Ekipa poszukiwaczy przygód formuje się w wilgotnej Azji, w rytmie dobrej muzy i w zgrabnym tempie. Wojskowa część ekipy, przydzielona naukowcom do pomocy chwilę po ogłoszeniu przez Nixona końca wojny wietnamskiej, poprzedzającej wstydliwą ewakuację Sajgonu, przywołuje kino wojenne, szczególnie te tytuły, które rozliczały się z tą konkretną wojną. Jest jeszcze jedno "inteligentne" nawiązanie - Tom Hiddleston nazywa się Conrad a jeden z kluczowych bohaterów Marlowe. Odkryta, dzięki raczkującej technice satelitarnej, gdzieś na Oceanie wyspa wezwie więc żołnierzy pod dowództwem Samuela L. Jacksona, który ochrania grupę naukowców i badaczy z fotografką Brie Larson oraz nosicielem tajemnicy Johnem Goodmanem na czele. Lądowanie na Wyspie jest twarde i zgrabne niczym obecna, krajowa ochrona środowiska. A potem jest już bardzo kolorowo i wybuchowo ale trochę mniej sensownie. Brie Larson nie jest blondynką i jej uroda działa na Konga jakby trochę mniej, po prostu nie ma między nimi chemii. Naukowcy za bardzo nie mają się czym popisać, żołnierze są stereotypowo mało rozgarnięci. Sam główny bohater, Kong robi show jakby jedynie dla ludzi obecnych na Wyspie a co gorsza raz jest większy a raz mniejszy ale zawsze z mimiką twarzy Shreka. Rozumiem, że wszystko to zmierza do konfrontacji z innym gwiazdorskim potworem, ale po co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz