środa, 25 października 2017

Krakowski spleen

Zdjęcie wydawca
Przyducha - Maciej Piotr Prus. Nazwisko zobowiązuje, stąd może we mnie, czytelniku oczekiwanie w tej prozie polskiego realizmu bądź chociaż komentarza do naszej współczesności. Znajdziemy oczywiście i to, nie tylko w dramatycznym splocie medialnych faktów z Małą apokalipsąKonwickiego, które u Prusa noszą wręcz znamiona niechcianego proroctwa. Nie tylko w dusznej atmosferze krakowskiego Kazimierza, tego niedotlenienia oddanego tytułem.
Bohaterem staje się Filip Front, pisarz, poeta, dramaturg, scenarzysta. Twórca powszechnie znany a jednocześnie personalnie nierozpoznany. W relację z nim wchodzi nieoczekiwanie opiekun jego mieszkania, jednocześnie narrator powieści i stały bywalec w lokalu Piękny Pies. W następstwie mniej lub bardziej zawinionych działań traci swoją tożsamość. Wszystko to zostaje rozegrane w lekko dystopicznym klimacie, świat opisywany przez Prusa (głównie Kraków) dotyka pewien rozpad, którego efekty poznajemy fragmentami. A to zaskakuje nas kryminalizacja palenia papierosów albo ograniczenia w swobodnym poruszaniu się po mieście pilnowane przez służby policyjne i patriotycznych wolontariuszy. Następujące zmiany ograniczające wolność zaczynają być odbierane jako wręcz konieczne. Już się nawet nie buntujemy, bo przespaliśmy odpowiedni moment, konkluduje bohater. Natura zmieniającego się świata przypomina nieco w swojej nieuchronności i konsekwencji świat pokazany ostatnio w serialowej ekranizacji Opowieści podręcznej, Atwood. Całość jest napisana niebywale przejrzyście ale jednocześnie fabuła jest intrygująco mętna, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przykuwa uwagę kafko-lynchowym uwikłaniem jednostki w system, problemem tożsamości i roli twórcy, jako artysty wykorzystującego i wykorzystywanego.
I nie jest tak ponura jak się ostatecznie może wydawać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz