piątek, 6 października 2017

Drim-kam-tru

Reklama w kinie. Zdjęcie własne
Blade Runner 2049 - Denis Villeneuve. Uspokoiłem się po pierwszych recenzjach. Nie wczytywałem się w nie ale jednoznacznych tytułów trudno było nie zauważyć.
Blade Runner - Ridleya Scotta był filmem, który praktycznie zdefiniował mnie jako miłośnika fantastyki. Wczoraj jeszcze powtórzony zachwyca niemalże tak samo jak obejrzany po raz pierwszy. Stąd moje obawy, które pojawiły się gdy parę lat temu (jak ten czas płynie) ogłoszono, że powstanie ciąg dalszy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wszyscy, którzy pod kierunkiem Villeneuve'a tworzyli ten film dali radę. Sprostali niełatwemu przecież zadaniu by po 35 latach powrócić do tego świata. Po 30 latach wrócić do Los Angeles i ponownie przykuć naszą uwagę marzeniami androidów i ich łowców. Byłem pewny, że film będzie ucieczką do przodu a tu zaskakująco dostałem jednak kontynuację ściśle powiązaną z filmem Scotta i w detalach nawiązującą do książkowego pierwowzoru. Kontynuację zgrabną, zrobioną z szacunkiem do widza, z potrafiącą zaskoczyć fabułą. W warstwie wizualnej i dźwiękowej emocjonalnie i technicznie bez zarzutu. Los Angeles nadal mroczne, mokre i ubrane w światła neonów i świetlnych reklam. Muzyka chwilami ładnie nawiązuje do tematów Vangelisa ale jednocześnie nie jest wtórna i właściwie współgra z obrazem. Aktorsko można jedynie żałować, że nie było roli na miarę Roya Batty'ego (Rutger Hauer). Harrison Ford wypadł w tym powrocie lepiej niż w Przebudzeniu mocy. Ryan Gosling bezbłędnie stworzył postać funkcjonariusza K. Do historii filmu powinna przejść scena ich bójki w hotelowej sali w czasie holograficznego koncertu Presleya. Obawiałem się długości tego blisko trzygodzinnego filmu ale nie jest to odczuwalne co świadczy o jakości widowiska.
Idźcie i patrzcie, ale uważajcie, kolejki przed salami kinowymi to na film Pana Vegi a nie Villeneuve'a.

Zdjęcie własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz