środa, 15 lutego 2017

Liber domum

M.C. Escher - Drawing Hands
źródło: Wikipedia
Dom z liści - Mark Z. Danielewski. Nie pomogło swojsko brzmiące nazwisko i pochodzenie pisarza. Jego debiutancka powieść ukazała się u nas dopiero po blisko szesnastu latach. Szkoda, gdyż przez te półtorej dekady książka by się u nas zadomowiła, nabrała znaczeń, wrosła w literacki dyskurs i popkulturalny kontekst.         Tak naprawdę nie wiem dlaczego tak się nie stało, czy problemem było tłumaczenie, oryginalność edytorska mogąca zachwiać jej czytelnością czy też niewiara w polskiego czytelnika. Nieważne. Dzięki Wydawnictwu MAG, a lubię sobie wyobrazić, że również dzięki czytelnikom aktywnym na forum wydawnictwa, którzy często dopytywali się o możliwość jej wydania, możemy się w końcu zapoznać z tą głośną powieścią. Gdyby nie forma-format                 z pewnością znalazłaby się w Uczcie Wyobraźni, gdyż pasuje znakomicie do tej wydawniczej serii znanej z interesujących tytułów z gatunku szeroko pojętej fantastyki. 
Piorunującym wrażeniem jest to, że książkę Danielewski wydał w 2000 roku, w wieku 34 lat ale jej idea pojawiła się 10 lat wcześniej. Dekadę tą spędził zresztą na ubraniu tego pomysłu w tekst. Imponujące. Fakt ten pozwala mi nie myśleć, że to może być sprytne oszustwo => patrz grafika Eschera, ale pozwala mi myśleć, że stała za tym młodzieńcza bezczelność, odwaga i radość tworzenia. Zabrzmi to niewiarygodnie ale licząca 800 stron książka Danielewskiego nie jest ani o stronę za długa. Autor jest przekonany, że inwestycja w tak złożoną i nieodmiennie czasochłonną matrycę idei, pozwoli ostatecznie uzyskać smak o wiele doskonalszy niż podejście bardziej powierzchowne*. A nam wypada w to wierzyć     i przyjąć bez zastrzeżeń.
Dom z liści zaprasza czytelnika do pewnego rodzaju gry stając się przygodą i wyzwaniem gdyż to od siły naszego zaangażowania fabuła staje się mniej lub bardziej interaktywna, przepuszczając nas lub nie na kolejne poziomy. Opowiedziana przez Danielewskiego historia na podstawowym poziomie to najprościej mówiąc powieść grozy, horror, który momentami wyciśnie Wam krew z paznokci. Historia jakich                 w gatunku, wydawałoby się, wiele. Niejaki Johnny Wagabunda, młody, obiecujący chłopak wchodzi w posiadanie rękopisu książki, a raczej zbioru różnych dokumentów, zapisków, wycinków, które zamiarem    i życzeniem pierwotnego posiadacza, pana Zampano, miały stać się książką, najlepiej taką wydaną. Zampano to starzec, dziwak i samotnik, który pewnego dnia umiera i pozostawia po sobie skrzynię a w niej zawartość opisaną wyżej. Trzonem pozostawionych zapisków jest tak zwana Relacja Navidsona, która opowiada o wydarzeniach w pewnym, na swój sposób, nawiedzonym domu. To oczywiście amerykański dom, XVIII-wieczny więc jak na amerykańskie warunki prastary. Dom kupuje, próbując naprawić swój związek, niezamężna para z dziećmi. On jest słynnym fotografikiem, ona znaną modelką, oboje obecnie już trochę poza swoimi zawodami. W niedługim czasie dom ujawnia pewną swoją nietypowość i mroczną naturę a jego mieszkańcy, ludzie obznajomieni i oswojeni z kamerami i fleszami, zaczynają filmować i badać go nie wiedząc, że zostaną poddani ciężkiej próbie. Relacja Navidsona to w sumie opowieść o tym filmie, filmie z rodzaju found footage czy jak chce sam autor książki cinema verite. Wszystkim, którzy oglądali produkcje w rodzaju Paranormal Activity czy Blair Witch Project znany jest ten rodzaj dokumentu. Całość tej relacji obklejona jest nadbudową niby dokumentalną, akademicką, krytyczną, również odwołaniami do dat, osób, wydarzeń historycznych, publikacji naukowych gwarantujących autentyczność filmu. Ten gąszcz przypisów do Relacji, które same w sobie są bardzo ciekawe, tworzy subpoziom metaliteracki. Dowiemy się z nich o właściwościach echa, od echolokacji po echolalie, o snuff movies, o labiryntach, konstrukcjach budowlanych, mitach i mitologii, Escherowskich przestrzeniach, religii i przypowieściach biblijnych, speleologii, budowie skorupy ślimaka i wielu innych mniej lub bardziej pożytecznych sprawach. Przypisy zagnieżdżone w przypisach. Pojawiają się przypisy pochodzące od Johnny'ego Wagabundy, który komentując redagowany materiał opowiada o Zampano, wtrąca różne dygresje i zaczyna również opowiadać własną historię. Ten pozorny bałagan fabularny został przez Danielewskiego formalnie opanowany poprzez zastosowanie w przypisach dwóch rożnych rodzajów czcionek przypisanych poszczególnym akcjom. Wtrącenia Wagabundy przenoszą nas na drugi poziom, na którym poznajmy jego życie oraz doświadczamy procesu jego dojrzewania czy raczej przemiany. Tutaj również natykamy się na  poziom trzeci gdzie problemem staje się wiarygodność narratora. O tym, że Johnny Wagabunda funkcjonuje towarzysko opowiadając zmyślone historie, często tworzone na poczekaniu, w oparciu o jakiekolwiek słowo-klucz podrzucane przez jego przyjaciela Lude'a, dowiadujemy się już na samym początku. Oceny jego wiarygodności wcale nie poprawia fakt, że lubi być na chemicznym i alkoholowym tripie oraz być może jest genetycznie obciążony, matka była przecież pacjentką zakładu dla obłąkanych. Nie mówiąc już o spuściźnie samego Zampano, która zaczyna wywierać na niego niepokojący wpływ.
Relacja Navidsona budująca grozę i poczucie niesamowitości jest poza tym świetną opowieścią                o ludziach, o rodzinie i o miłości. O emocjach**. Z natury rzeczy jest bardzo filmowa i można żałować, że Danielewski nie pozwala wykroić z niej samodzielnego scenariusza filmu fabularnego. Nie taki był jego zamysł. Pominiętych bo przeoczonych przeze mnie tropów, nieodkrytych ścieżek, nie wspomnę bo w tej niewiedzy ich znaleźć nie mogę. Ale są. Autor podsuwa nam podpowiedzi w dwóch dodatkach pochodzących od Zampano i Wagabundy. Wśród różnych planów, szkiców, wierszy, listów, cytatów            i kolaży możemy wyławiać nowe sensy, nadać nowe znaczenia, podpierać nimi główny tekst. Mogę sobie wyobrazić, że Dom z liści jest często omawianym przypadkiem na studiach z literatury czy językoznawstwa. Prowokuje już swoim tytułem, który jakby znajduje swoje wyjaśnienie w jednym z załączonych wierszy (i nasz wielki błękitny świat/zda się jak dom z liści/  w obliczu wiatru ,na str. 648)      ale to oryginalne leaves nasuwa kilka innych semantycznych skojarzeń. W pewien sposób, przez twórcze wykorzystanie zagadki***, przypomniał mi również Pokój Gene Wolfe'a. 
Czytając Dom z liści odkrywa się ponownie taką pierwszą przyjemność z obcowania z książką, z drukiem, zapomina się o jej objętości i ciężarze. Jej forma podąża za treścią w przeplatających się relacjach. Gdy bohater czuje się zagubiony, wystraszony to układ typograficzny czytanego tekstu pozwala nam odebrać te emocje, nadając czytaniu odpowiednie tempo pozwala nam się wręcz wczuć w czytaną postać. Książka jest schludnie wydana co jest bardzo ważne gdyż przyjęta formuła opowiadania może powodować, że wszelkie zwykłe poligraficzne pomyłki czy literówki będą nam się wydawać świadomym zabiegiem autora  i zmuszą nas do niepotrzebnego wysiłku umysłowego, nie zwieńczonego żadnymi sensownymi wnioskami (np. przypis 59 , str. 59 z błędami ortograficznymi). Osobne brawa i podziękowania dla tłumacza Wojciecha Szypuły, którego sprawność translatorską mogłem poznać, w krótkim czasie od przeczytania 7EW Stephensona, ponownie z podziwem.


* podkradłem i przerobiłem tekst ze str. 294 będący fragmentem pracy Ety Rucalli, do którego odsyłam by poznać całą myśl.
** Przy odrobinie szczęścia skwitujesz to dzieło wzruszeniem ramion, zareagujesz dokładnie tak jak na to liczył Zampano - uznasz jego książkę za niepotrzebnie skomplikowaną, bezsensownie rozmytą przesadnie dygresyjną (twoje słowa) i niedorzeczną w swoim zamierzeniu; uwierzysz w to, zapomnisz o niej i będziesz żył po staremu, jadł, pił, bawił się , a nade wszystko - spokojnie spał.
Z drugiej strony istnieje spora szansa, że wcale tak nie będzie. Johnny Wagabunda 10.31.1998, we Wstępie
*** Zagadka jest więc pochodną czytania, wiąże się z wysiłkiem wymaganym od czytelnika, który musi tłumaczyć sobie świat - nie pozostaje mu zresztą nic innego, gdy staje wobec pytań bez odpowiedzi - fragment eseju Riddles Without, Edith Skourja wykorzystany przez Zampano*** na str. 43

zdjęcie własne


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz