piątek, 2 marca 2018

Refleksy #15

K2. Dotknąć nieba - Eliza Kubarska. Dokument HBO szczególnie aktualny z punktu widzenia tegorocznych, zimowych wypraw na Nanga Parbat czy K2. Refleksje dzieci, dziś już dorosłych, wspinaczy, którzy zginęli na K2 w 1986 roku. Jak po latach oceniają śmiertelną pasję swoich rodziców, tą miłość z którą przegrało ich dzieciństwo. Wszystko to opowiedziane w drodze do miejsca ich śmierci, jak powiedziała jedna z uczestniczek, miejsca dla niej tak obcego jak zimny kosmos. Poruszające i co ważniejsze, szczere.
Florida Project - Sean Baker. W czasie deszczu dzieci nie zawsze się nudzą. Po słodkiej Mandarynce, Baker zafundował nam tym razem bardzo gorzki projekt. Orlando na Florydzie znane jest głównie z Parku Rozrywki Disneya. W jego sąsiedztwie rozgrywa się historia grupki dzieciaków i ich opiekunów, zamieszkujących fioletowy hotelowiec przeznaczony raczej dla niezamożnej klienteli (Willem Dafoe jako dobry duch, zarządca tego obiektu). Główną bohaterką jest Halley i jej kilkuletnia córeczka Moonee, zaprzyjaźniona z kilkorgiem dzieci. Najciekawsze jest właśnie pokazanie dzieci, które często pozostawione same sobie układają swój własny świat, relacje a co ważniejsze są jeszcze daleko od smutnego życia ich rodziców. W emocjach podobne do Bestii z południowych krain - Benh Zeithlin
Do tych obskurnych moteli powracam jeszcze raz za sprawą:
American Honey - Andrea Arnold. Reżyserka znany mi z Fish Tank znowu obserwuje nastoletni świat, przy okazji dając nam okazję pojeździć trochę po juesej. Obserwujemy grupę młodych ludzi, którzy włócząc się po kraju zarabiają akwizycją. Ich działanie, czasami na granicy prawa, polega na sprzedawaniu prenumerat różnych czasopism ludziom niekoniecznie ich potrzebującym. Ci piękni, nastoletni, podróżujący vanem, niczym  cygański tabor lub cyrkowa trupa, współcześni nomadzi żyjący dniem dzisiejszym, ciesząc się swoją młodością, z wiarą i lękiem czekają na jutro. Naturalnie to zagrane, ładnie sfotografowane, dobre muzycznie więc można wybaczyć, że trochę za długie.
Kształt wody - Guillermo del Toro. Niezrozumiałe dla mnie wysokie szanse Oskarowe. Gdyby nie kilka scen, jawnie seksualnych lub zbyt naturalistycznych, byłby idealnym filmem dla dzieci. Uczyłby wrażliwości i szacunku dla odmienności. Jego głębokie humanistyczne przesłanie, czerpiące z bajek, lęków i cudzych filmów*, raczej nie ma szans nauczyć tego dorosłego. Obawiam się, po Crimson Peak już drugi raz, że del Toro chce być bardziej swoich filmów widzem niż scenarzystą, reżyserem i zapomina o reszcie widowni. Chyba, że jak mówi jeden z bohaterów filmu, urodził się za wcześnie lub za późno. Obstawiam to drugie. 
Lady Bird - Greta Gerwig. Film dziewczyński, który momentami spogląda jednak na chłopaków. Główna bohaterka przedstawiająca się jako Lady Bird po skończeniu edukacji w katolickiej szkole chce wyrwać się z Kalifornii i kontynuować naukę w Nowym Jorku. Nie za bardzo stać na to jej rodziców a i ona do najzdolniejszych nie należy. Wydawałoby się, że zwyczajna Krysia tyle, że jest silnie zdeterminowaną i samodzielną panną, która nie czeka na to co życie jej zaoferuje. Naturalnie zagrany scenariusz i lekkość z jaką film jest prowadzony pozwala patrzeć na niego z sympatią. Jedyna reżyserka wśród nominowanych przez Akademię reżyserów nakazuje być czujnym. 
Ja, Tonya - Craig Gillespie. Sportowe Fargo, tyle, że bez trupów, Ostrza chwały na serio. Pamiętam tę historię z newsów i artykułów. Utytułowana łyżwiarka, mistrzyni USA, reprezentantka olimpijska, została oskarżona o zlecenie pobicia swojej konkurentki z lodowej tafli. Wycisnąć z tej historii aż tyle to doskonała robota. Zasługa aktorów, szczególnie świetnej Margot Robbie w roli tytułowej i Allison Janney jako jej matki. Panowie też dają z siebie wszystko. Żeby nie było. Nie wiem czy Robbie nie zasłużyła bardziej na statuetkę niż McDormand. Hmm...  Zresztą sam film zaskoczył mnie najbardziej i z dotychczas obejrzanych jest w czołówce. Szkoda, że nie dostał nominacji.
Borg  McEnroe - Janus Metz. To kolejna sportowa kartka biograficzna tym razem opowiadająca o słynnym tenisowym spotkaniu na Wimbledonie między tytułowymi sławami. Doświadczonym Szwedem Björnem Borgiem (zimny Sverrir Gudnason) i utalentowanym ale jeszcze u progu kariery Amerykaninem Johnem McEnroe (gorący Shia LaBeouf). Rok 1980 to już prawdziwa historia. Film w stylu Wyścigu Rona Howarda, bardziej przez pokazanie pojedynku dwóch  indywidualności i oddania ducha sportowej rywalizacji niż dynamiki pokazywanych wydarzeń. Oglądając zmęczyłem się co wcale nie musi być jego zaletą.     
McImperium - John Lee Hancock. Jak hartował się hamburger czyli kto musiał stracić by zyskać mógł ktoś. Opowiastka korporacyjna o człowieku, który w kwiecie wieku (52 lata) zapragnął nakarmić Amerykę - szybko, tanio i masowo. A teraz trzeba ten świat odchudzać. Smutna historia braci , którzy to wymyślili a których pomysł i nazwisko wykradł sprytny komiwojażer (Michael Keaton).
Captain Fantastic - Matt Ross. Dawno nie widziany Viggo Mortensen jako ekscentryczny ojciec sześciorga dzieci, które wychowuje poza systemem i wbrew przyjętym konwencjom. Czy są granice wolności czy wolność jest bezgraniczna. Czy miłość i wolność wzajemnie się ograniczają. Czy system zawsze zniewala. Czy Erich Fromm wiedział jak  żyć?** Nie jestem pewny czy Rossowi udało się udzielić odpowiedzi na te kardynalne pytania. Chyba, że przyjmiemy za takie akademickie rozważania zaczynające się zazwyczaj od - to zależy... Tylko te owce, dlaczego nie uciekają?
Mock - teatr telewizji w adaptacji Łukasza Palkowskiego. Prequel cyklu o Eberhardzie Mocku, Marka Krajewskiego. Młodego adepta sztuki policyjnej z Breslau tuż przed wybuchem Wojny Światowej, gra Szymon Warszawski, znany chociażby z Belfra a sceną zbrodni i całego przedstawienia staje się Hala Stulecia na chwilę przed otwarciem. Jak na premierową adaptację kryminałów wrocławianina, do tego w scenicznym anturażu, całkowicie znośna. Szkoda jedynie, że Krajewskiego omija kino czy też chociażby tv w postaci mięsistego serialu w stylu np. Babylon Berlin.
Homeland w sezonie siódmym, jeszcze bardziej politycznym, chociaż opowiada o rodzącej się dyktaturze, udowodni, mam nadzieję, że za mechanizmem autorytaryzmu nigdy nie stoi pojedynczy człowiek. Nawet tak potężny jak prezydent tej największej z demokracji. Star Trek Discovery jakoś tak przywiązał do siebie i pozyskał moje zaufanie. W przeciwieństwie do Altered Carbon, które gdzieś od 4 odcinka zacząłem unikać. Czekam na Jessicę Jones i Anihilację wg. VanderMeera.

* wizualnie film to taki mariaż estetyk Jean-Pierre'a Jeuneta z Bryanem Fullerem
** Mieć czy być - Myslovitz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz